Recenzje

„Dwa światła”
Maria Paszyńska

przez

Historia towarzyszy Marii Paszyńskiej chyba od zawsze. Uwielbiam jej powieści za to, że sięgają tam, gdzie mało kto sięga. Mam tu na myśli głównie tematykę, bowiem Paszyńską należy zaliczyć do pisarek poszukujących. I nie chodzi mi o szukanie swojego miejsca w literaturze, bo myślę, że już na nie zapracowała. Myślę raczej o poszukiwaniu historii, fragmentów życia prawdziwych bohaterów, którzy często bohaterami nie zostali nazwani, a przynajmniej nie w powszechnym ujęciu. Pióro pisarki jest mocno skorelowane z moim odczuwaniem treści, dlatego jest nam ze sobą po drodze. Jednak będąc uczciwą wobec Was, siebie i samej Marii Paszyńskiej, muszę stwierdzić, że jej najnowsza książka „Dwa światła” nie trafiła do mojego serca. Przemknęła obok, delikatnie zahaczając o „mięsień życia”, wzbudziła ledwo odczuwalne drżenie i… to wszystko.

„Dwa światła” to z pozoru historia siedmioletniego żydowskiego chłopca, któremu udało uciec się z getta w przebraniu ślicznej dziewczynki o anielskiej twarzy i pięknej blond czuprynie. Gdy sięgniemy pod pierwszą warstwę, zobaczymy historię o przyjaźni, próbie zachowania człowieczeństwa w czasach, gdy szczęściem było przeżycie kolejnego dnia. To także powieść o ryzyku, strachu i odwadze. A także, a może w głównej mierze, o muzyce.

Długo analizowałam, na czym polega mój problem z tą lekturą. Wielokrotnie pytałam siebie, co jest nie tak w tej historii. Po przeczytaniu stu pierwszych stron nie potrafiłam powiedzieć nic ani o bohaterach, ani o fabule. Pierwszy raz w życiu spotkałam się również z sytuacją, w której nie potrafiłam skupić się na akcji z powodu… czcionki. Wiem, że brzmi to absurdalnie. Ale uważam, że wydawnictwo bezsensownie nadmuchało tę powieść, powodując, że gdy przeczytałam wspomniane sto stron, podświadomie czułam się zawiedziona. „1/4 książki za mną i nic się nie dzieje!” myślałam. Przesuwałam stronę za stroną, mając wrażenie, że przeczytałam raptem pięć kluczowych dla fabuły zdań. Myślę, że to nie było tej książce potrzebne.

Czcionka czcionką, ale to przecież nie o nią tak naprawdę chodzi. Ta powieść po prostu mnie nie poruszyła. Nie było w niej nic wyjątkowego, a niestety w czasach, gdy książki o wojnie i kwestii żydowskiej zalewają rynek, trzeba się czymś wyróżnić. Liczyłam na to, że sama postać Andrzeja Czajkowskiego naprawi tę sytuację, ale właściwie dla mnie on nie był bohaterem tej książki. Był nim wybitnie uzdolniony chłopiec, który poza świetnym słuchem niczego nie wnosił do powieści. Prędzej za główną postać uznałabym Edwarda Sokołowskiego, któremu autorka poświęciła sporo uwagi, jednak muszę przyznać, że sam profesor denerwował mnie swoją osobowością i kompletnym oderwaniem od rzeczywistości. „Dwa światła” zdominowały kobiety. Najjaśniejszym punktem była zdecydowanie Wanda – symbol odwagi, walki i ogromnej miłości, najciemniejszym zaś, choć niewątpliwie wzbudzającym we mnie największe emocje, Felicja. Nie chcąc psuć Wam lektury, powiem tylko, że jest jedna scena z jej udziałem, która mocno mną wstrząsnęła. Tylko ta jedna. Dla innych może „aż”, jednak ja wiem, że autorkę stać na więcej.

Trudno jest mi podsumować cały ten tekst, dlatego napiszę tylko, że niezmiennie pozostaję pod wrażeniem pióra Marii Paszyńskiej i „Dwa światła” tego nie zmieniają. Jednak wydawnictwo proszę, by nie robiło z czytelników niedowidzących i nie nadmuchiwało sztucznie książki tylko po to, by wydawała się grubsza. A autorkę proszę o kolejną historię – będę na nią czekać jak na śnieg w tę burą zimę.

Może Ci się również spodobać: