Recenzje

„Nikt ci nie uwierzy”
Magda Knedler

przez

Każdego dnia przyglądam się mojej córce. Nie wiem, czy to wyjątkowa więź, jaką matki mają z córkami, czy też po prostu jakiś rodzaj wrażliwości na każdy grymas, każdą zmianę wyrazu twarzy –  smutek, radość, zdziwienie. Obserwuję tę przecudną młodą kobietę z perspektywy tej, która przychyliłaby jej nieba, a każdego, kto choćby pomyślałby o zrobieniu jej krzywdy, skazałaby od razu na śmierć w piekielnych męczarniach. Nie. Jej nic złego nie może się stać. Moje serce po prostu by pękło.

To właśnie myśl o moim dziecku towarzyszyła mi podczas lektury „Nikt ci nie uwierzy” Magdy Knedler – chyba najokrutniejszej historii, jaką przeczytałam kiedykolwiek. Historii nie do przetrawienia i nie do zapomnienia. A przecież już powinnam wiedzieć, że jak Knedler znajduje temat do swojej kolejnej książki, to nie spocznie, dopóki nie poda jej w takiej formie, by dotarła do każdego zakamarka głowy. Swoją najnowszą powieścią wstrząsa tak bardzo, że trudno jest oddać się lekturze. Tej historii nie da się czytać. Historii. Bo jako książka, jako tekst jest to kolejny sukces wrocławskiej pisarki.

Wydarzenia, które miały miejsce 14 lutego 1921 roku, nie stanowią tajemnicy. W ogólnym zarysie można znaleźć ich opis w mediach. Zabójstwo dwóch nastoletnich kuzynek. Czy taka informacja wstrząsa? Nie. Umówmy się, takich historii możemy codziennie znaleźć co najmniej kilka w wiadomościach. Każda z nich charakteryzuje się okrucieństwem. Zatem o co chodzi? O to, że nie każda tragedia została opisana przez Magdę Knedler. I na tym polega fenomen pisarki, która z każdej historii potrafi stworzyć literacką petardę.

Losy Ursel i Dorothei można byłoby opowiedzieć z punktu widzenia obserwatora, który pilnie notuje wszystko, co dzieje się w Lähn i Ottenbüttel. Można byłoby odtworzyć znane fakty, dołożyć trochę fantazji i na tym poprzestać. Można byłoby. Tymczasem autorka nadała treści mocy, przedstawiając wszystko z punktu widzenia każdej z dziewcząt. Forma listów oraz pierwszoosobowa narracja powoduje, że wszystko nabiera jeszcze większego znaczenia, a ból, strach i nadzieja bohaterek stają się bólem, strachem i nadzieją czytelnika. Przyznaję, że sama czułam się, jakby mnie ktoś rzucił na pożarcie bestii. A bestii jest w tej książce co najmniej kilka.

To w ogóle nie była przyjemna lektura, czas spędzony przy niej nie był relaksem. O tym, jak bardzo spięta byłam podczas czytania, dowiadywałam się wielokrotnie, bowiem wielokrotnie odkładałam tę powieść na bok, nie mając już siły na ciąg dalszy. Za każdym razem, gdy „wypadałam” z fabuły, gdy uświadamiałam sobie, że jestem w swoim domu, gdy już sprawdziłam, że moja córka jest bezpieczna w swoim pokoju, ogarniał mnie charakterystyczny stan, w którym wszystkie napięte do granic mięśnie rozluźniają się, uświadamiając mi, jak bardzo coś przeżywałam. I wielokrotnie myślałam o tym, co przechodzę podczas czytania finalnej wersji, a co musiała przejść Magda Knedler, rozkładając tę okrutną historię na czynniki pierwsze, grzebiąc w niej oraz szukając prawdy i sposobu na to, by ją opowiedzieć.

Wielokrotnie autorce zarzuca się brak emocji w książkach. Już kiedyś o tym pisałam. Sama niegdyś miałam poczucie, że w jej prozie jest ich za mało. Dopóki nie dostrzegłam, że one są, ale podane w zupełnie inny sposób. Może trochę reporterski, ale są. Tu emocje są w każdym zdaniu. Ta książka dla mnie to powieść zarówno Magdy Knedler-pisarki, jak i Magdy Knedler-matki. Komuś, kto w tej książce nie dostrzeże emocji, zaproponuję po prostu zupełnie inną półkę, bliższą romansom. Bo rzeczywiście, jeśli tutaj nie da się dopatrzeć emocji, to za cholerę nie wiem, gdzie w takim razie można.

Może Ci się również spodobać: