Recenzje

„Moja kuzynka Rachela”
Daphne du Maurier

przez

Wyjść za bogatego, poczekać aż umrze, przybyć do jego majątku i przejąć schedę – w sumie niezły scenariusz na życie, o ile to jest coś, na czym szczególnie nam zależy. A ponieważ każdy układa swoje życie jak chce, to i takie historie się zdarzają. Jeśli ową historię przelejemy na papier, może wydawać się schematyczna, powtarzalna i właściwie średnio ciekawa. Może. Ale nie wtedy, gdy robi to Daphne du Maurier. Wówczas nawet z pozoru prosta historia nabiera tyle odcieni, że nie sposób wsadzić ją w jakąkolwiek szufladę. I być może w pierwszym momencie wydaje się, że cała sytuacja potoczy się tak jak w pierwszym zdaniu tego tekstu, jednak w przypadku wspomnianej autorki nic nigdy nie jest oczywiste.

„Moja kuzynka Rachela” to powieść z gatunku „nie dla wszystkich”. Przyznam, że gdyby nie mój zachwyt „Rebeką”, która w moim prywatnym rankingu plasuje się wśród najwspanialszych książek, mogłabym pożegnać się z Rachelą po kilkudziesięciu stronach. I wiecie co? To byłby wielki błąd. Bowiem nikt tak jak du Maurier nie buduje napięcia i grozy. Wystarczy być uważnym i nie traktować jej książek jak jednych z wielu. To nie są powieści pełne zwrotów akcji, szybkiego tempa i wydarzeń. To nie jest rwący górski strumień, a jedynie wolno biegnąca rzeka. I tak naprawdę to  w jej powieściach jest najpiękniejsze, bowiem pisarka znajduje czas i przestrzeń, by skupić uwagę na szczegółach, a jest ich tutaj całe mnóstwo.

Daphne du Maurier jest mistrzynią budowania przeniknionej tajemnicą atmosfery. To bardzo podobne uczucie do tego, które pojawia się, gdy oglądacie film i któryś zmysł podpowiada Wam, że za chwilę sielanka, którą obserwujecie na ekranie, zostanie zaburzona przez jakieś wydarzenie. I czekacie na ten moment w ogromnym napięciu. Tę samą atmosferę wprowadza pisarka do swoich książek, a w „Mojej kuzynce Racheli” przeciąga moment oczekiwania do granic możliwości. Nagrodzeni zostaną ci, których to nie zmęczy. A niestety wierzę, że jeśli ktoś nie zna twórczości du Maurier, może przerwać lekturę w przekonaniu, że nic ciekawego się nie zadzieje. I to jest błąd.

Autorce wystarczy jedno zdanie. Jedno, jedyne zdanie, które zmienia wszystko. Ja to poczułam. Kiedy zastanawiałam się, czy „Rebeka” nie była genialnym wypadkiem przy pracy, nagle przed moimi oczami pojawiło się zdanie, którego brzmienia… nie pamiętam. Po prostu wtedy poczułam, jak wszystko zaczyna przyspieszać. Wiedziałam, że już za chwilę wszystkie wątki złożą się w jedną całość. Nagle puzzle zaczęły wskakiwać na swoje miejsce, choć tak naprawdę nic nie było tak do końca oczywiste. Du Maurier bawi się z czytelnikiem, barwiąc historię Filipa, Ambrożego i Racheli wszystkimi możliwymi kolorami. I zostawia go na końcu z poczuciem, że przeżył coś niesamowitego. Dlatego namawiam do lektury.

Może Ci się również spodobać: