Najgorzej jak się czegoś spodziewasz – że pojedziesz w jakieś miejsce i na pewno będzie pięknie, że pójdziesz do restauracji i doświadczysz, co znaczy czuć przysłowiowy „miód w gębie”, że poznasz kogoś i spędzisz z nim resztę życia. Różne mamy oczekiwania.
Wydaje mi się, że podobnie jest z pisarzami – najgorzej, jak po jednej napisanej książce oczekiwania wobec nich są olbrzymie. Co prawda nigdy nie napisałam książki, ale to normalne w każdym zawodzie – jeśli coś raz zrobisz dobrze, wszystkim wydaje się, że kolejną rzecz zrobisz równie dobrze albo lepiej. Inna opcja: pierwszą rzecz zrobisz tak źle, że wszyscy oczekują, że drugiej już tak nie zepsujesz.
Paulę Hawkins poznałam, gdy szturmem wdarła się na pierwsze miejsca „książkowych rankingów”. „Dziewczyna z pociągu”, zapowiadana jako genialny thriller, rozbudziła nadzieje fanów tego typu literatury. Nie byłabym sobą, gdybym po niego nie sięgnęła. Gorzej, że byłam bardzo rozczarowana, choć znam naprawdę wielu zachwyconych. Pewnie ze względu na nich dość szybko w Polsce pojawiła się kolejna jej książka, „Zapisane w wodzie”. Sięgnęłam po nią z dużą rezerwą, bowiem pamiętałam jej nieudany (dla mnie) debiut. Czy się czegoś spodziewałam? Chciałam wierzyć, że będzie lepiej. Tymczasem po stu pierwszych stronach (które – trzeba przyznać – bardzo szybko pokonałam) ciągle zastanawiałam się, czy i kiedy coś zacznie się dziać. Najgorsze, że już wtedy spodziewałam się, kto stoi za śmiercią topielicy (finalnie okazało się, że miałam rację, co dodatkowo wpłynęło na ogrom mojego rozczarowania tą historią). Chaotyczna narracja, bohaterowie bez wyrazu, pomieszanie z poplątaniem, które sprawiało wrażenie pisania na siłę, przeciągnięta do granic możliwości marna akcja. Jedyne, co można powiedzieć dobrego to to, że książkę czyta się dość szybko. W zasadzie to nie jestem przekonana, czy to działa in plus, biorąc pod uwagę, że w tej materii wolę iść na jakość, a nie na ilość.
Wydaje mi się, że Hawkins stała przed trudnym zadaniem. Musiała sprostać wymaganiom z jednej strony tych, którzy byli pod wrażeniem jej pierwszej książki, a z drugiej tym, którzy wymagali czegoś więcej. Nie udało się. I szkoda tylko, że naprawdę dobre książki nie mają takiego zaplecza marketingowego i przechodzą bez większego echa w mediach.