Recenzje

„Małe życie”
Hanya Yanagihara

przez

Żyletka. Małe ustrojstwo, którym można wyrządzić sobie niesamowitą krzywdę. Ostre, cienkie i niebezpieczne. Całe moje dzieciństwo powtarzano mi, żeby jej nie dotykać. Pamiętam doskonale, kiedy to maszynki jednorazowego użytku były towarem deficytowym i wśród przyborów do golenia mojego ojca i dziadka była brzydka pseudosrebrna maszynka na żyletki. „I tylko broń Panie Boże, żebyś to brała do ręki” – grzmiała mama. Oczywiście, że nie słuchałam. Oczywiście, że poczułam, co znaczy być nieostrożną i nie umieć się obsługiwać ostrym narzędziem. Oczywiście, że przyznałam jej rację, choć nigdy na głos. Ale nauczyłam się. Teraz, kiedy sama jestem mamą, rozumiem moją rodzicielkę doskonale. Drżę nawet, gdy mój sześciolatek sięga po nożyczki dla dzieci, a co dopiero nóż czy inne równie ostre przedmioty. Strachu przed bólem też trzeba się nauczyć, trzeba przejść proces odpowiedniej socjalizacji, żeby wiedzieć, na co uważać. Często trzeba doświadczyć na własnej skórze bólu. Człowiek ma jednak to do siebie, że zrobi wszystko, by go uniknąć. Zdrowy człowiek. Bo z chorym bywa różnie…

„Małe życie” Hanyi Yanagihary przeleżało na moim regale sporo czasu. Kupione niedługo po wydaniu, sukcesywnie odstraszało gabarytami. Jako, że niedawno skończyłam równie opasłego „Szczygła” Donny Tartt, nie miałam zbytniej ochoty znów zagłębiać się w historię opisaną na ośmiuset stronach. Uznałam jednak, że dwutygodniowy urlop to dobry moment – relaksując się nad morzem chętnie poznam głównych bohaterów: JB, Malcolma, Jude’a i Willema.

Dwa tygodnie nie wystarczyły.

„Małe życie” zostało okrzyknięte najgłośniejszą amerykańską powieścią i największym wydarzeniem literackim 2015 roku. Książka została nominowana do prestiżowych nagród, przetłumaczona na wiele języków i określona jako arcydzieło. Jest to historia czterech przyjaciół, którzy poznają się w college’u i wspólnie postanawiają zamieszkać w Nowym Jorku. Każdy z nich zostaje „kimś”. JB znanym malarzem, Malcolm świetnym architektem, Willem rozpoznawalnym aktorem, a Jude niepokonanym prawnikiem. Po pierwszych stu stronach, które – przyznaję – nieco mnie nużyły, byłam przekonana, że doskonale przewidziałam, o czym będzie ta książka. Pomyślałam „Czterech kumpli będzie się bawić, a Yanagihara zrobi wokół tego duży szum i na tym się skończy”. Tymczasem okazało się, że zbyt szybko i niesprawiedliwie oceniłam zamysł autorki. To nie była książka o imprezujących przyjaciołach. I zupełnie nie było w niej szumu. Był ból. Przeraźliwy, wypełniający wszystkie żyły i tętnice, powodujący niejednokrotnie odruch wymiotny. Tak, jakby pisarka chciała, żebyśmy poczuli choć trochę, co przeżywał Jude – bo to on stanowi kanwę opowieści. To jego nikt nie nauczył, że żyletki nie służą do zabawy. Nie miał go kto nauczyć, bo w swoim dzieciństwie nie spotkał nikogo, kto nauczyłby go czegokolwiek istotnego. Jego życie było błędem innych ludzi, wynikiem ich okrucieństwa, psychoz, patologii i braku człowieczeństwa. Na ośmiuset stronach poznajemy jego życie, sposoby radzenia sobie z przeszłością, bólem i brakiem motywacji.

Nie polubiłam go. Było mi go żal, ale to, co robił w swoim dorosłym życiu doprowadzało mnie do szału. Odkładałam książkę co jakiś czas, wściekając się na niego i klnąc na Yanagihare (ostatnio takie emocje wzbudziła we mnie „Pozorność” Natalii Nowak-Lewandowskiej). Po głowie chodziło mi ciągle jedno pytanie „Jak tak można?!”.

I kiedy już minęły dwa tygodnie urlopu, a mnie zostało jeszcze około stu stron do przeczytania, postanowiłam, że odpuszczam. Nie dam rady. Teraz wiem na pewno, jak to się skończy. Jednak to nie w moim stylu. Dokończyłam. Nie wszystko było tak, jak przewidziałam. Przykleiłam się do fotela robiąc coraz większe oczy i zastanawiając się, jak mogło do tego wszystkiego dojść.
Z regału spadła już kolejna książka do przeczytania. Przekartkowałam ją, przeczytałam kilkanaście stron i wróciłam do „Małego życia”. Otwieram je na przypadkowych stronach, jeszcze raz przypominam sobie tą historię i myślę, ile przyjaźń może wnieść, znieść i jak bardzo można się w swoim życiu pogubić, gdy nie pozwoli się sobie pomóc. Myślę, jak to dobrze mieć obok siebie prawdziwego przyjaciela, miłość oraz szacunek i jak bardzo może to trzymać przy życiu. I jak wielkie spustoszenie może siać brak tego wszystkiego.

Może Ci się również spodobać: