Recenzje

„Głód miłości”
Natalia Nowak-Lewandowska

przez

Jak mnie denerwują wszystkie babskie czytadełka! Te wszystkie słodko-pierdzące historyjki o miłości bez granic i szczęściu lejącym się wiadrami na każdej stronie. Staram się rozumieć, że takie książki przynoszą wiele dobrego, pocieszają, mają moc terapeutyczną, może nawet motywują do zmian. Nie twierdzę, że nie działają dobrze. Sięgam po nie z ciekawości ciągle nabierając się na „a może ta będzie inna?”. Nie, nie będzie. Nie będzie inna, bo one wszystkie są takie same. Na jedno kopyto. On spotyka ją, zakochuje się, niezbyt im ze sobą po drodze, oboje zaliczają wzloty i upadki, a finalnie i tak wiadomo, że będą z tego dzieci i wielkie wesele zaplanowane od A do Z przez przewidywalną pannę młodą. Nuda.*

A gdyby tak wreszcie ktoś pomyślał, żeby nadać temu wszystkiemu jakiś głębszy sens? Gdyby spotkali się przypadkiem i od samego początku chcieli być razem na przekór schematowi? Może wtedy od początku do absolutnie ostatniej strony kochaliby się jak głupcy i nie przechodzili wahań nastrojów na poziomie nastolatka (w zależności od pogody czy układu planet)? Czy mogą wreszcie nie mieć wszędobylskich dzieci? Na koniec najważniejsze: czy można stworzyć historię, która nie kończy się „oczywistą oczywistością”? Czy można zostawić choć odrobinę niedopowiedzenia, pola dla wyobraźni czytelnika? Czy zawsze musi się kończyć niewyartykułowanym „i żyli długo i szczęśliwie”?

Jeśli ktoś z Was nie wie, kim jest Natalia Nowak-Lewandowska to… no cóż. Wiele stracił. Natalia jakiś czas temu napisała piękną książkę o tym, co może się dziać za zamkniętymi drzwiami domu „idealnego” małżeństwa. Opisała to w bardzo dosadny sposób, prowokując u mnie niejednokrotnie odruch wymiotny. Stworzyła historię pełną bólu i samotności. To już wtedy nie była zwykła literatura dla kobiet. Dla mnie był to pamiętnik i swego rodzaju manifest. Tyle o „Pozorności”, bo taki tytuł (i przepiękną okładkę!) ma książka, o której wspominam. Ta recenzja dotyczy najnowszej historii pod tytułem „Głód miłości”, którą Nowak-Lewandowska postanowiła się z nami podzielić. Historii zupełnie innej.

Dawid to uzdolniony prawnik, pozbawiony jakichkolwiek potrzeb związanych z posiadaniem stabilnego związku. Pewnie nawet jest przystojny, choć nie wiadomo, bo autorka nie rozpływa się szczególnie w tym temacie. I dobrze. Każda z nas chce mieć swojego Dawida. Dla mnie może to być wysoki przystojny brunet, a dla Ciebie muskularny blondyn. I każda z nas będzie sobie po cichu do niego wzdychać. Po drugiej stronie jest Marta – młoda, błękitnooka, rudowłosa piękność. Ich drogi krzyżują się na ulicy, a żeby było bardziej dramatycznie – pod kołami dawidowego samochodu. Tempo akcji jest ekspresowe: ona upada, on wyskakuje z auta, patrzy na nią i…. zakochuje się. Od pierwszego wejrzenia. Powiecie: no to czym się tak zachwycasz, skoro to sztampowe? Nie mówię, że nie. Ale Nowak-Lewandowska oszczędza nam nudnych opisów spojrzeń w oczy, kołatania serca i pąsów na twarzy. To wszystko po prostu się dzieje. Jeśli bohaterowie walczą z emocjami, robią to w naturalny sposób, a to co może wydawać się infantylne, z czasem znajduje swoje usprawiedliwienie.

Przyznaję, że w pierwszym momencie pomyślałam, że akcja dzieje się zbyt szybko, ale po dokończeniu tej historii wiem jedno – tu wszystko jest krótkie i zwięzłe. Dzięki temu „Głód miłości” nie jest przegadaną książką. Nawet pomimo tego, że wprowadzono w nim wątek poboczny traktujący o dość aktualnych w dzisiejszym świecie kwestiach. A wszystko to w esencjonalnej, obdartej z rzewnych płaczów formie.

A teraz chwila prawdy: podczas czytania nie mogłam pozbyć się wrażenia, że autorka podała nam na tacy kolejne czytadło w stylu „on bogaty, ona chora”. Czułam się zawiedziona z uwagi na moje wielkie oddanie Natalii za jej debiutancką powieść. Jednak Nowak-Lewandowska zrobiła coś, czego od dawna mi brakowało w tego typu literaturze – zostawiła miejsce dla mojej wyobraźni. Zakończyła książkę wydawałoby się prosto, a jednak zawiesiła w powietrzu przyszłość swoich bohaterów. Czy Marcie uda się opanować chorobę? Czy zdecydują się kiedykolwiek na dziecko? Czy Dawidowi wystarczy sił? Każda z nas może sobie odpowiedzieć na te pytania jak chce.

Na koniec zostawiłam kwestię, która dla mnie stanowi dodatkowy atut tej pisarki: zdecydowanie poruszamy się w podobnych klimatach muzycznych. Listę utworów, które prowadziły ją przez historię Marty i Dawida umieściła na końcu książki. To nie jest muzyka dla każdego. Ba, wydaje mi się, że niektórzy spodziewaliby się bardziej czegoś w stylu niejakiej Gosi Andrzejewicz niż na przykład Foo Fighters. Muzyka łączy, a wplatanie melodii, które towarzyszyły autorce w czasie tworzenia „Głodu miłości” zbliża nas do niej jeszcze bardziej. Dla mnie strzał w dziesiątkę!

Natalia! Myślę, że niejedną imprezę mogłybyśmy razem obskoczyć 🙂

*oczywiście, że odrobinę przesadzam 

Może Ci się również spodobać: