Recenzje

„Dżentelmen w Moskwie”
Amor Towles

przez

Centrum Moskwy, Prospekt Teatralny. Kierowcy luksusowych samochodów głośnymi klaksonami wymuszają pierwszeństwo przed taksówkami. Przejście oznaczone biało-żółtymi pasami przecinające siedmio-, a może nawet i ośmiopasmową drogę. Nieopodal Plac Czerwony i siedziba Najwyższego z najniższych – Kreml. Jadąc w jednym z sunących samochodów i mając po lewej stronie Teatr Wielki, po prawej, przy najbliższym rogu zobaczymy piękny piaskowy budynek (choć takich w Moskwie wiele) ze szklaną kopułą. Jeśli nie zachwyca teraz, to zachwyci późnym wieczorem lub nocą, kiedy rozświetlą go okoliczne latarnie. Hotel Metropol. To właśnie tutaj rozgrywa się akcja pewnej wyjątkowej książki. Książki, która przeniosła mnie z dzisiejszego moskiewskiego ulicznego zgiełku do początków XX wieku. To historia o pewnym dżentelmenie – „Dżentelmenie w Moskwie” Amora Towlesa.

W pięknym secesyjnym hotelu zamieszkuje hrabia Aleksander Rostow – człowiek nietuzinkowy, niespotykany, nadzwyczajny. Na skutek swojej twórczości, uznanej przez bolszewickie władze za nawołującą do rewolucji, zostaje skazany na dożywocie. Ale ale! Proszę Państwa! Któż by nie chciał takiego dożywocia! Skazaniec do dnia swojej śmierci nie może opuścić murów… Hotelu Metropol. Najpiękniejszego i najwytworniejszego, goszczącego najznamienitsze postacie rosyjskiej kultury i polityki. Współczesny „high level”. Co to za więzienie? Wspinanie się codziennie po schodach z rozwiniętym czerwonym dywanem, mieszkanie w przestronnym, kilkudziesięciometrowym apartamencie wśród dzieł sztuki z najwyższej półki – to ma być areszt? W którym więzieniu każdego dnia obsłuży nas lokaj czy kelner, ukłoni nam się konsjerż, a dyrektor będzie traktował z należytym szacunkiem? Nie ma śniadań w towarzystwie współwięźniów w zapyziałej stołówce gdzie smutna pani wali łychą o papierową tackę nakładając breję przypominającą i smakującą jak pies przemielony wraz z budą. Nie ma spacerniaka, na którym można potruchtać. Jest wytworna restauracja i przestronne korytarze. Jest fryzjer, kiedyś nawet kwiaciarka była. I tak, jest to więzienie.

Nasz bohater musi opuścić zajmowany dotychczas apartament i zamieszkać w malutkim pokoiku gdzieś na poddaszu. Pokoiku tak niskim, że ciężko nawet się wyprostować.

Narzekanie? Nie, to niegodne dżentelmena. I o tym właśnie jest ta książka. Nieważne, w jakich okolicznościach się znajdujesz musisz pamiętać, kim jesteś i nie wyrzekać się siebie w imię okoliczności. Aleksander Rostow, mimo swojego położenia, nie przestaje być sobą. Zmieniają się czasy, zmieniają się wokół niego ludzie, pracownicy hotelu (mniej lub bardziej przychylni), ale on stoi na straży dobrych manier i szacunku do innych. Zaprzyjaźnia się z mało sympatycznym kucharzem, zbliża się do (wydawałoby się) nadętej jak balon aktorki, znajduje nawet wspólny język z małą dziewczynką, której opowiada o księżniczkach i uczy, jak powinna się zachowywać („Nino, maniery to nie czekoladki. Nie możesz wybierać tych, które najbardziej ci odpowiadają.”).

Amor Towles w swojej książce nie tylko przedstawia anegdoty z życia rosyjskiej arystokracji pierwszej połowy XX wieku, ale także pokazuje, jaką wartość ma bycie dobrym człowiekiem. Historia hrabiego Rostowa napełnia optymizmem, wywołuje uśmiech, wzrusza. Prowokuje do szukania kolorów w momentach, kiedy wszystko wydaje nam się całkowicie szare. Nie przesadzę ze stwierdzeniem, że to jedna z najpiękniejszych powieści jakie czytałam.

Może Ci się również spodobać: