Recenzje

„Jak zawsze”
Zygmunt Miłoszewski

przez

Łatwo jest odcinać kupony od sukcesu. Sztuką jest powiedzieć „Dość”, gdy właśnie spływa na nas chwała. Trzeba być odważnym, trzeba być ryzykantem. Ja lubię ryzyko. Wyznaję wszystkie zasady, o których mówi się tak pięknie: „Kto nie ryzykuje, ten nie ma” albo „Kto nie ryzykuje, ten nie pije szampana”. Jedno jest pewne – kto nie ryzykuje,ten siedzi na tyłku i myśli tylko o tym, co by było gdyby. I w zasadzie to nie jest wcale takie złe myślenie, bo fajnie jest sobie pomarzyć. Ale o ile fajniej jest zrobić? I w tym właśnie punkcie musiał być Zygmunt Miłoszewski, decydując się na napisanie „Jak zawsze” i ostateczne, pozbawione wzruszających łez pożegnanie z uwielbianym przez czytelników Szackim.

Kiedy pisarz zapowiedział, że trylogia to trylogia i kolejnej części popularnych kryminałów nie będzie, wprawił swoich fanów w konsternację. Bo jak to? Książki wyprzedają się na pniu, ekranizacje przyciągają mnóstwo widzów, a on ni stąd ni zowąd mówi „Dość”? Część się obraziła, część postawiła na nim krzyżyk, a część cierpliwie czekała na to, co znowu wymyśli. I wymyślił coś, czego jeszcze nie było – komediową powieść społeczno-polityczno-romantyczną. Kombinacja alpejska? Dla mnie to nawet podchodzi pod thriller – w wieku prawie osiemdziesięciu lat uprawiać z mężem seks w pięćdziesiątą rocznicę „pierwszego razu”, skończyć sprawę jako tako przy pomocy odpowiedniej bielizny i niebieskiej tabletki, zasnąć i obudzić się pięćdziesiąt lat wcześniej w swoim (odpowiednio jędrnym) ciele… No naprawdę thriller! Taka historia przydarza się Grażynie i Ludwikowi.

Polska roku 1963, w której budzą się tuż po „upojnej” nocy, absolutnie nie jest tą, którą zapamiętali. Miłoszewski przypisał ich do całkowicie alternatywnej historii, w której nasza ojczyzna brata się z Francją, a na czele państwa stoi Eugeniusz Kwiatkowski, zwany Inżynierem. Scena polityczna jest pełna sprzeczności, są protesty, wiece… Wątek polityczny, choć abstrakcyjny, wcale nie odbiega aż tak bardzo od rzeczywistości, w której żyjemy teraz. Nie będę zdradzać szczegółów, sami przeczytajcie i znajdźcie aluzje.

Mogłoby się zdarzyć, że takie eksperymentowanie z pisaniem nie przypadłoby mi do gustu, gdyby nie fakt, że skrząca się ironią niemal każda strona doprowadzała mnie do łez. Zaśmiewałam się szczególnie ze spostrzeżeń Grażyny na temat siebie, swojego męża, przyjaciół i wszystkiego co wokół. „Futurystyka, futurologia, cybernetyka, robotyka, a gówno jak wylatywało na tory, tak nadal wylatuje – tak mogłabym podsumować świetlane perspektywy rozwoju cywilizacji”. Niezależnie, czy była niemalże osiemdziesięcio- czy dwudziestoparolatką, z każdym rozdziałem stawała się jedną z moich ulubionych postaci. Genialne dialogi, świetnie wykreowane postacie i Warszawa, która staje się również bohaterką książki. Pierwszy raz żałowałam, że nie znam wystarczająco stolicy. Wyobrażam sobie frajdę, jaką musi czuć warszawiak czytający „Jak zawsze” (ja – żeby rozumieć i porównać – musiałam korzystać z Google Street View).

Czego jeszcze możecie się dowiedzieć z książki? Jak w podeszłym wieku kupić seksowną bieliznę w sex shopie (a może się przydać), jak rozmawiać z wydawcą o swojej książce, jak żyć ze swoją przyszłą byłą żoną mając obok obecną. Pokręcone? Tak, ta książka jest pokręcona – wszystko wydaje się na opak. Ale to „wszystko” składa się na bardzo ważne pytanie: „A co ty byś zrobił, gdybyś mógł swoje życie przeżyć raz jeszcze?”

Zarzuty? Mogłabym napisać, że „Jak zawsze” jest lekko przegadana, bo w pewnym momencie rzeczywiście ta historia trochę mi się dłużyła. Mój argument został jednak obalony stwierdzeniem jednej z „bookstagramowych koleżanek”: „Może rzeczywiście ta książka mogłaby być krótsza o sto stron. Ale wiesz, to zawsze byłoby o sto stron mniej Miłoszewskiego.” I tyle w temacie.

Może Ci się również spodobać: