Recenzje

„Rdza”
Jakub Małecki

przez

Ponury blok na obrzeżach miasta. Sąsiedzi mijają się w windzie nie mówiąc nawet zwyczajowego „dzień dobry”. Nie znają się, nie zauważają w kolejce do kasy w pobliskim markecie. Czasem parkują koło siebie swoje auta, ale kto by zwracał uwagę? W równie ponurym jak blok mieszkaniu, mniej więcej sześćdziesięciopięcioletni mężczyzna wpatruje się w małe kuchenne okno. Grube szkła na nosie wskazują, że jego wzrok szwankuje. Gdyby ktoś się nim zainteresował zobaczyłby, że często dźwiga pod pachą książki. Mężczyzna mieszka sam, nie licząc czarnego kota, który ciągle łasi mu się do nóg. Zna rozkład dnia swojego pana, wie, że po zaparzeniu czarnej, fusiastej kawy zasiądzie przy zajmującym niemal pół salonu drewnianym biurku. Nie musi dbać o przestrzeń. Nikt go nie odwiedza, a przynajmniej kot może leżeć na blacie, kiedy on pisze. Pisze codziennie. Odkąd opanował obsługę komputera (a nie było to wcale łatwe) jego życie stało się prostsze. Wciąż nie wierzy kurierom i księgarniom internetowym, wciąż zaopatruje się w ulubionym antykwariacie, ale komputer to wynalazek doskonały – pisanie idzie mu zdecydowanie szybciej. Ma tyle do opowiedzenia! Tyle ciekawych historii…

Tak sobie wyobrażałam człowieka, który stworzył „Rdzę”. I choć miałam okazję zobaczyć go na żywo, i choć zamieniłam z nim kilka słów, i choć widziałam zdjęcie na okładce – wciąż nie mogę uwierzyć, że to niemalże mój rówieśnik. Bo jak trzydziestokilkulatek może pisać takie książki? Prędzej kryminał naszpikowany najnowszą technologią, thriller, reportaż, obyczaj z nietypowym romansem w tle. Cokolwiek, ale nie taką prozę jak „Rdza”.

Siedmioletni Szymon traci rodziców w wypadku samochodowym. Od tej pory jest pod opieką babci Tośki. Nie jest to łatwa relacja. Chłopiec wyrwany brutalnie ze swojej codzienności, pozbawiony najbliższych i kobieta, która w młodości została zmuszona do opuszczenia własnego domu i dostosowania się do życia z obcymi ludźmi. Te historie, na pozór całkowicie różne, przeplatają się ze sobą uświadamiając czytelnikowi ich podobieństwo. Niełatwo oderwać się od lektury. Małecki w najciekawszych momentach tnie jedną opowieść, by na kolejnej stronie przytoczyć drugą. I znów ucina, gdy serce zaczyna bić mocniej przypominając, że przecież musi dokończyć to, co zaczął wcześniej. I nawet człowiek się nie denerwuje, nie wyklina i nie rzuca książką – pisarz robi to tak umiejętnie, że niepostrzeżenie stajemy się marionetkami w jego teatrze.

Bohaterami książki są zwykli ludzie, ich codzienność, proste sprawy. A może wcale nie proste, może całkiem skomplikowane, może wymagające atencji i powagi? Niby tylko drzewo, ale uwiera starego Budzikiewicza i doprowadza do tragedii. Niby tylko kupno dodatkowej pralki, ale z jakiego powodu! Wielkie wydarzenia, ta tak zwana „Historia” zostaje tłem, choć mogłoby się początkowo wydawać, że przejdzie na pierwszy plan. Małecki stworzył w swojej książce klimat lekko baśniowy, magiczny nie zapominając o tym, że pisze o realnych sprawach, prawdziwych życiach. Ta powieść cały czas jest dla mnie za mgłą, niezbyt wyrazista, pokryta rdzą, tocząca się gdzieś tam w Polsce, a jednak dosadna i bardzo dzisiejsza.

Jakub Małecki udowodnił, że młody człowiek również może pisać ważne książki. Potwierdził, że nie ma w literaturze tematów na wyłączność i nie tylko znamienite nazwiska mają prawo zbierać oklaski. Zatem, Panie Małecki, gratuluję i czekam na więcej.

Może Ci się również spodobać: