Droga Nataszo,
Przeszłyśmy ostatnio na „ty”, więc pozwalam sobie. Na początku mojego listu chciałabym Cię bardzo serdecznie pozdrowić, jak Pan Bóg przykazał. Przemówił do mnie ustami nauczycielki języka polskiego uczącej, że tak należy zaczynać wywód zwany listem. Nie przewidzieli, że ja wcale nie będę chciała pozdrawiać adresata. Nie mieściło im się zapewne w głowie, że tak naprawdę jedyne, co chciałabym zrobić, to Cię udusić.
Tak, mogłabym Cię udusić. Wiem, masz już tę groźbę prawie na piśmie. Messenger to zawsze jakiś dowód, aczkolwiek mój znajomy adwokat twierdzi, że nie do końca. Czy zdajesz sobie sprawę, ile bólu mi sprawiłaś? Ile łez przez Ciebie wylałam? Kto dał Ci prawo do kaleczenia mojego sumienia, do wtrącania się w moje lenistwo, do rozszerzania mojego horyzontu poza czubek własnego nosa?
Mogłabym Cię udusić…
… tak mocno bym Cię przytuliła w podziękowaniu za „Aptekę marzeń”.
***
Wyobraź sobie Czytelniku, że dostajesz możliwość spełnienia jednego swojego życzenia. Co wybierasz? Dom, podróż dookoła świata? Nie ma co się krygować, też o tym pomyślałam. O pięknej bibliotece we własnym równie pięknym domu, o wielkim rasowym psie strzegącym posesji, o nowym i naszpikowanym nowoczesnymi gadżetami aucie. O podróży do Nowej Zelandii, o wygranej w Lotto, o byciu sławną. A gdybym była śmiertelnie chora i dostała możliwość spełnienia jednego marzenia, co by to było?
Natasza Socha w „Aptece marzeń” nie zabiera nas do fikcyjnego świata. Nie pyta „co by było gdyby”. Nie wymyśla historii, nie operuje suspensem w każdym rozdziale, jakby pisała najlepszy kryminał. Natasza Socha ubiera w słowa fakty. Obok nas żyją rodzice, których dzieci umierają. Żyją też wśród nas dzieci, których jedynym marzeniem jest pomóc innym chorym. Są ludzie, którzy czekają, aż ja czy Ty obudzimy się wreszcie w tym naszym w miarę wygodnym życiu i postanowimy spróbować odnaleźć swojego genetycznego bliźniaka, który do życia potrzebuje właśnie nas. Jeśli tego nie zrobimy – umrze. Po prostu.
Są takie książki, które powalają na łopatki, szarpią człowiekiem tak bardzo, że czuje ból przy każdej próbie oddechu, odczuwa swoiste kłucie w klatce piersiowej świadczące o niewiarygodnym wzruszeniu. „Apteka marzeń” to najbardziej wzruszająca książka, jaką kiedykolwiek przeczytałam. Historia dwuletniej Oli i jej rodziców, którzy dowiadują się, że ich córka choruje na neuroblastomię oraz historia czternastoletniej Karoliny heroicznie walczącej z chłoniakiem to opowieści o życiu i śmierci, o wygranej i przegranej. To hołd złożony rodzicom spędzającym większość swojego życia śpiąc na karimacie pod szpitalnym łóżkiem własnego dziecka. To podziw względem nich za poświęcenie i walkę do samego końca. To ogromny szacunek za każdy dzień, w którym mają siłę, by mierzyć się z ponurą rzeczywistością.
Przede wszystkim jednak – to bardzo trudna lektura, choć napisana w tak lubianym przeze mnie stylu Sochy. Dla mnie, jako matki dwuipółletniej, pełnej życia dziewczynki, lektura „Apteki marzeń” była wręcz traumatycznym przeżyciem. Widziałam siebie na miejscu Magdaleny, wyłam po nocach modląc się, żebym nigdy nie musiała sprawdzać, czy jestem tak silna jak ona. Obym nigdy nie musiała się o tym przekonać.
***
Droga Nataszo,
Dziękuję.
Ania