Ciężko się zaprzyjaźniam. Zazwyczaj potrzebuję czasu, żeby nabrać zaufania, pewności i przekonania, że warto. Pasują mi ci, którzy rozumieją, że moim jedynym zajęciem nie jest odpisywanie na każdą wiadomość w ciągu kilku minut. Odpowiada mi, kiedy ludzie zdają sobie sprawę, że przyjaźń nie oznacza streszczania swojego dnia co wieczór do słuchawki telefonu lub poprzez różnego rodzaju aplikacje. Uwielbiam, gdy przyjaciele szanują mój czas i rozumieją, że kiedy będą mnie naprawdę potrzebowali, to ja będę obok, a rozmawiać o przysłowiowej tylnej części ciała Maryni lubię, ale nie codziennie. Dlatego cenię przyjaźń z pisarzami. Żeby była jasność – nie gonię za nimi, nie wystawiam laurek mimo, że mi się nie podoba, nie czytam tylko tych, którzy mogą coś dla mnie zrobić. Zaprzyjaźniam się z nimi poprzez ich książki. Urzeczona okładką „Czterech płatków śniegu” Joanny Szarańskiej postanowiłam sprawdzić, czy jest nam po drodze.
Muszę przyznać, że przez pierwszych kilka stron zdecydowanie nie było. Moje ciśnienie rosło proporcjonalnie do pogłębiającej się frustracji – założyłam, że przy tej lekturze sobie odpocznę. Tymczasem już pierwsze zdanie spowodowało, że napięłam mięśnie i zacisnęłam pięści. Dlaczego? Powód może wydawać się banalny: nienawidzę zdrobnień. Wyniosłam to chyba z mojej przygody z pracą w Telekomunikacji Polskiej w czasie studiów, kiedy obrywało się za każdą „fakturkę” czy „rachuneczek”. Nic nie poradzę, że taka forma kaleczy moje ucho, a w tej sytuacji oczy. „Chuda jodełka zakołysała się lekko (…). Zawieszone na jej gałązkach szklane sopelki zabrzęczały melodyjnie, gdy zetknęły się z pokrytymi śniegiem szpicami. Światło ulicznej latarni zalśniło w ozdobach srebrzystym refleksem, wzbudzając zainteresowanie szarego wróbelka przycupniętego na cienkiej gałązce.” Potem jeszcze ptaszek, drabinka, lampki i żaróweczki. I kiedy już zaczęłam dostawać powoli tzw. szewskiej pasji, wszystko się zmieniło. Jakby ktoś użył czarodziejskiej różdżki – wszystko wróciło do normy i dałam naszej przyjaźni szansę.
„Cztery płatki śniegu” to typowo świąteczna lektura, w której poznajemy perypetie kilku rodzin mieszkających w jednym bloku. Znają się głównie z widzenia, każda z nich ma własne problemy, które doskonale ilustrują nasze społeczeństwo. Nie będę ich opisywać, żeby nie zepsuć naprawdę dobrej zabawy. Wspomnę tylko, że jest ciekawie, wzruszająco, śmiesznie i bardzo klimatycznie. To książka o normalnych ludziach, o ich codziennych troskach, problemach i rozterkach. Momentami to świetna komedia pomyłek, w której niejeden człowiek mógłby osadzić siebie w roli głównej.
Nie można odmówić Szarańskiej stworzenia świątecznego klimatu – ze śniegiem, choinką, zapachem pomarańczy i goździków. Mimo, że jej bohaterowie skupiają się raczej na sobie, zapominając o zbliżającym się szczególnym czasie. Jakież to ludzkie! Na szczęście wśród nich jest jedna osoba, która postanawia wszystkim przypomnieć, co znaczą te grudniowe dni i jak ważne jest, by spędzić je razem.
„Cztery płatki śniegu” to niewątpliwie lekka lektura. Rozczaruje się ktoś, kto oczekuje „wielkich” treści. Jednak – trzeba uczciwie zauważyć – ta książka wcale nie pretenduje do miana wielkiej literatury. Udowadnia natomiast, że bez patosu też da się opowiadać o Świętach. Miało być przyjemnie, ciepło, refleksyjnie i tak właśnie jest. Autorka nie stworzyła wyjątkowej historii, nie przetarła szlaków w temacie świątecznej literatury (której w tym roku mieliśmy szczególny wysyp). Jednak nie zmienia to faktu, że z Szarańską warto się zaprzyjaźnić, a już na pewno dać jej szansę.