Recenzje

„Pensjonat pod Świerkiem”
antologia

przez

Już od kilku lat zastanawiam się, jakby to było spędzić Święta Bożego Narodzenia inaczej. Bez oblodzonych chodników, bałwana i mrozu minus piętnaście. Bez porannego syczenia na skrobanie szyb, ziąb w aucie oraz sztywniejące palce u nóg. Bez otwierania oczu wraz z dźwiękiem budzika, gdy za oknem jeszcze ciemno. Bez codziennego „jak mi się nie chce”… Dobra, zapędziłam się. To akurat niezależnie czy są święta, czy też środek lata. „Jak mi się nie chce” jest ponad porami roku.

Wracając do świąt…

Każdy świętuje jak chce. Jedni tradycyjnie, inni mniej. A mnie się wydaje, że niezależnie, czy zrobimy to w Katowicach, Kuala Lumpur czy Dodomie ważne, żeby robić to po swojemu. Dla mnie mógłby to być nawet niewielki pensjonat w górach. Podobny do tego, w którym dzieje się akcja czternastu opowiadań pisarzy tworzących pod banderą Wydawnictwa Novae Res. Czternaście różnych historii, których cechą wspólną jest tytułowy „Pensjonat pod Świerkiem” – to tam prędzej czy później dotrą bohaterowie, by spotkać niezwykłych i nieco tajemniczych Ewę i Gabriela.

Już kilkakrotnie wspominałam o tym, że nie przepadam za krótkimi formami. Nie lubię kończyć historii, zanim w ogóle zacznie ona na mnie oddziaływać. Na „Pensjonat pod Świerkiem” zdecydowałam się z racji tegorocznego postanowienia, że – wyjątkowo – nastroję się książkowo przed Wigilią. Drugim powodem było moje niedawne doświadczenie z najnowszą książką Daniela Koziarskiego, który – mimo stosowania właśnie takiej formy – stworzył świetną historię. (Nomen omen jest jednym z twórców antologii).

Czy warto było zaryzykować? W moim osobistym odbiorze opowiadania serwowane w „Pensjonacie pod Świerkiem” są nierówne. Nie oceniam tutaj kunsztu, a jedynie przekaz – jedne zadziałały na mnie bardziej, drugie mniej, inne wcale. Jednak, cokolwiek by nie mówić, wszystkie poruszają ważne kwestie. To nie są tylko proste świąteczne historie oblane lukrem. Szczególnie w przypadku Adriana Bednarka, z którego twórczością nigdy wcześniej nie miałam do czynienia, a który – jako jedyny – skupił się na najciemniejszych stronach człowieczeństwa. Szczególnie dobrym przerywnikiem wśród tych wszystkich ciepłych emocji kojarzących się z Bożym Narodzeniem była „Świąteczna niespodzianka”. Dlaczego? Bo może i święta to czas melancholii i przebaczania. Może to rzeczywiście moment na większą wyrozumiałość, refleksje nad swoim życiem, chwile pojednania. Jednak to wcale nie znaczy, że w tym czasie na całym świecie dzieje się tylko dobro.

Ważną lekcję daje nam poprzez „Mantylę” Magdalena Knedler, pokazując, jak to jest żyć z tajemnicą i jak ważna jest akceptacja odmienności. Tolerancja? Tak, to istotny w naszych czasach temat. Muszę przyznać, że największym zaskoczeniem jest dla mnie Nina Reichter, której nie znałam, a która stworzyła niezwykle ciepłe opowiadanie pod tytułem „Przyjaciel w wigilijną noc”, którego bohaterem jest zatwardziały ojciec, niepotrafiący wybaczyć synowi tego, kim jest mimo, że tak naprawdę łaknie jego miłości. O właśnie, miłość. Motyw miłości do zmarłego męża i ojca wzruszająco porusza w „Zwierciadle” Anna Kasiuk, a o toksycznej odmianie tego uczucia wstrząsająco opowiada nam Agnieszka Lingas-Łoniewska w „Ostatnim koncercie”. Resztę zostawię, abyście sami mogli odkrywać tę lekturę.

A więc – czy było warto zaryzykować? Jedyne, co „poświęciłam” to wieczór przy nastrojowej muzyce oraz kilka kubków gorącej herbaty z pomarańczą i goździkami. Zdecydowanie było warto.

Może Ci się również spodobać: