Doceniam okładki

Robert Małecki

przez

Wtorek, a więc czas nacieszyć oczy kolejnym zestawem okładek. Dzisiaj oprawy pokazuje Robert Małecki, który jest w pełni odpowiedzialny za nieprzespane noce wielu czytelników (za pośrednictwem głównego bohatera swoich książek – Marka Benera). Już niebawem będzie miała miejsce premiera najnowszej, trzeciej już części przygód nieokiełznanego dziennikarza – „Koszmary zasną ostatnie” (Czwarta Strona), której nie mogę się doczekać.

***

Prawda jest taka, że nie mam żadnych ulubionych okładek książek. Może to dziwne, ale fakt, nie mam. Tak samo zresztą, jak nie mam swoich ulubionych plakatów filmowych. Po prostu na jedne zwracam uwagę, na inne nie.

Okładki kryminałów mają to do siebie, że najczęściej pojawia się na nich krew. Najlepiej kilka kropli. To mniej więcej tak pewne, jak to, że okładki romansów zdobią piękne widoczki, a jeszcze lepiej – piękna, szczęśliwa dziewczyna. Nie lubię żadnego z tych motywów, nie lubię tej poetyki – zarówno kryminalnej, jak i obyczajowej. Autorzy takich okładek idą po najmniejszej linii oporu, ale wydawca powiedziałby pewnie, że raczej tworzą w odpowiedzi na oczekiwania odbiorcy. Tak się po prostu robi, w taki właśnie czytelny sposób wskazuje się na gatunek, z którym mamy do czynienia. Mnie to jednak zupełnie nie przekonuje.

Dlatego postarałem się wybrać okładki, które wcale nie są najlepsze, ale które cenię za pomysł.  Zacznę od tych najstarszych, właściwie tylko po to, by pokazać, że kiedyś projektanci stawiali na artystyczne akcenty, nawiązywali do komiksu.

Dlaczego wskazuję tu na „Doktor Watson opowiada” Conana-Doyla i „ The moving target” MacDonalda? Co w nich takiego ciekawego? Być może przemawia przeze mnie sentyment, ale pierwszą z tych okładek zwyczajnie uwielbiam. W najprostszy z możliwych sposobów mówi wszystko o postaci, z którą będziemy mieli do czynienia w trakcie lektury. Prostota jest siłą tego projektu. Atrybuty Holmesa mówią wszystko.

Druga propozycja to niemal okładka z cyklu komiksów o kapitanie Żbiku. Jak jej nie lubić? Wiem jednak, że powrotu do takich okładek w przypadku kryminałów już nie będzie, chociaż cieszyłem się komiksowymi okładkami kryminałów Ryszarda Ćwirleja. Pięknie wyróżniały się na tle innych propozycji graficznych. Muza nawiązuje dziś do nich, ale zamiast kreski rysownika wybiera kolaż zdjęć, a to nie to samo.

Jeśli chodzi o pozostałe okładki to widać od razu co mnie w nich kręci. Prostota. Na żadnym z nich nie ma krwi, ani broni. Nie ma też postaci, uciekających pod ostrzałem mężczyzn, skrzywdzonych albo silnych kobiet. Jest za to klimat. Mam wrażenie, że wiele ze współczesnych okładek kryminałów jest zwyczajnie przegadanych. Niepotrzebnie. Istotą – przynajmniej jak dla mnie – jest zbudowanie klimatu tajemniczości, grozy.  Pokazują to projektanci okładek powieści Tima Johnstona (Marginesy), Johna Edwarda, Alistaira MacLeana, Petera Maya, czy Iana Rankina (Albatros).

Arcydziełem wśród okładek jest „The Missing Ride” Mony Petersen. Przy czym… wydaje się, że ani takiej autorki, ani takiego tytułu nikt nigdy na półce nie zobaczył. Według wszelkich znaków na niebie i ziemi to prawdopodobnie wyłącznie propozycja okładki do dowolnej książki, dowolnego autora. Ale jak dla mnie, bomba. Tajemnicza, do bólu oszczędna w treści i formie, a jednocześnie wymowna. Jeśli nikt nie jest nią zainteresowany – rezerwuję dla swojej kolejnej powieści!  ?

***

 

Robert, dziękuję za wspólną zabawę! Czekamy na kolejną część cyklu z Markiem Benerem 🙂

Co sądzicie o tych okładkach? Do mnie bardzo mocno przemówił Peter May oraz John Edward – to zdecydowanie moje klimaty.

Za tydzień widzimy się znowu, tym razem w towarzystwie Hanny Greń. Zapraszam!

 

Może Ci się również spodobać: