W naszym domu nie ma telewizora. Wspólnie zadecydowaliśmy, że szkoda nam czasu na słuchanie w kółko tych samych wiadomości i teorii spiskowych serwowanych w zależności od tego, który kanał akurat włączymy. Nie mamy czasu na czytanie odkrywczych pasków na dole ekranu oraz wsłuchiwanie się w różnego rodzaju debaty. Wolimy ten czas poświęcić na książki, dobry film i zabawę z dziećmi. Nie brakuje mi sześćdziesięciocalowego ekranu LCD i kilku pilotów w zasięgu ręki. To wszystko nie przeszkadza nam orientować się, co w trawie piszczy, szczególnie w naszej rodzimej – pełnej wzlotów i upadków – polityce. Dochodzą do nas informacje o kolejnych aferach, jak na przykład o „podstępnym” kelnerze, który odważył się podsłuchiwać prominentnych polityków w restauracji pewnego medialnego szefa kuchni. Doskonale pamiętam również sprawę z pewnym agentem CBA i zakochaną w nim po uszy posłanką. Ten harlequin, serwowany w mediach przez jakiś czas, zakończony szlochami kobiety i książką bohatera – agenta, mógłby nadać się pewnie na ekranizację. Jako temat książki nadał się doskonale.
„Uwikłany” Włodzimierza Malczewskiego to historia niespełna trzydziestoletniego, niespełnionego pisarza i dziennikarza, dorabiającego do niewysokiej pensji w restauracji będącej miejscem spotkań VIPów prosto z pierwszych stron gazet. Choć nie są oni nazwani wprost, autor nie odszedł zbyt daleko od rzeczywistości, nadając swoim bohaterom imiona i pseudonimy. Jest Ryży stacjonujący w Brukseli, jest agent CBA o imieniu Tomek, chwalący się przy kieliszku wódki swoim miłosnym podbojem, jest również pewna posłanka (później komisarz w Komisji Europejskiej), która doskonale zna język hindi. Malczewski do stworzenia swojej opowieści wykorzystał bardzo bezpośrednio aferę, którą żyła cała Polska. Jego główny bohater zostaje uwikłany w układ, z którego nie ma odwrotu. Osaczony przez silniejszych od siebie, postawiony pod ścianą i zobligowany do wykorzystywania swojego stanowiska w restauracji „Pod Ptakiem” zaczyna regularnie podsłuchiwać gości w pokojach dla VIPów i przekazywać nagrania bliżej nieznanemu człowiekowi, który nie ukrywa, że w odpowiednim momencie nie zawaha się ich użyć. I niby to wszystko znamy, o wszystkim już gdzieś słyszeliśmy, można by pomyśleć, że to odgrzewanie starego kotleta, a jednak Malczewski – tworząc fabułę z realnych zdarzeń – podrzuca nam różnego rodzaju smaczki, jak na przykład „prawdziwy” powód śmierci „pewnego reportera w Iraku” (nie sposób nie skojarzyć tego z nieoczekiwaną śmiercią dziennikarza Waldemara Milewicza).
Tytułowy „Uwikłany” to postać niemalże tragiczna. Niespełniony, niedowartościowany, samotny (mimo posiadania rodziny). Niepostrzeżenie zostaje stroną w układzie, który początkowo wydaje mu się szansą na „wybicie się” i osiągnięcie tego, czego zawsze chciał, tymczasem staje się jego przekleństwem, rujnując całe dotychczasowe życie.
Przyznam, że przez kilkadziesiąt pierwszych stron zastanawiałam się, czy droga obrana przez Malczewskiego to rzeczywiście dobry pomysł. Temat został już wyczerpany przez media. Jak to zwykle bywa dziennikarze uczepieni jednego tematu, wałkowali go z każdej możliwej strony. Sprawa podsłuchu w restauracji „Sowa i Przyjaciele” była przemielona jak łopatka wieprzowa za jedyne piętnaście złotych za kilogram, dlatego zastanawiałam się, czy znowu chcę drążyć ten temat. Jednak muszę przyznać, że perypetie Pawła wciągnęły mnie na tyle, że książkę pochłonęłam w ekspresowym tempie, bojąc się o niego w kryzysowych momentach, wymyślając mu od najgorszych podczas pseudomiłosnych uniesień w ramionach koleżanek i doceniając jego troskę wobec córki.
Czy warto sięgnąć po „Uwikłanego”? Zdecydowanie tak. Malczewski udowadnia, że nawet przebrzmiała afera polityczna może ponownie nabrać doskonałego tempa za sprawą wciągającej fabuły i realnych bohaterów. To niezwykle sugestywna książka, która powoduje, że fikcja literacka staje się równie rzeczywista co newsy serwowane przez „czwartą władzę”. Polecam wszystkim, którzy lubią się zatracić w lekturze.