Doświadczyliście kiedyś jazdy kolejką górską? Taką prawdziwą, ogromną, która wywracała do góry nogami Wasz żołądek w kilka sekund po starcie? Mam na myśli kolejkę, która zwalnia na podjeździe, by za chwilę z impetem prasnąć w dół, wywołując wrażenie, że to już na pewno koniec Waszego żywota? Jeśli tak, to nie zazdroszczę – ja boję się wszystkiego, co pędzi w zawrotnym tempie, wywraca mną na wszystkie strony i sprawia, że czuję się jak szmaciana lalka. Zarówno takim jak ja – bojącym się wysokości, gwałtownych zawrotów, stroniącym od wesołych miasteczek oraz takim, którzy uwielbiają roller coastery, mogę polecić niespokojny, pełen emocji czas z Mirandą July i jej „Pierwszym bandziorem”. Wrażenia podobne, choć dla mnie o wiele bardziej przystępne, bo… przepraszam za wyrażenie – aż tak bardzo nie trzęsie tyłkiem w powietrzu.
Muszę przyznać, że młode stażem wydawnictwo, jakim jest Wydawnictwo Pauza, zrobiło mi wielkie „kuku”. Zrównało z ziemią moje przekonanie, że książki mogą mną wstrząsnąć, ale nigdy nie pokonają mnie swoją treścią. Wystarczyły trzy wieczory, żeby „Pierwszy bandzior” zszargał moją opinię o sobie samej.
„Ile czasu spędzasz na noszeniu przedmiotów w tę i we w tę? Zanim zabierzesz jakąś rzecz z miejsca, w którym żyje, pamiętaj, że trzeba będzie ją potem odnieść. Czy naprawdę warto? Nie możesz czytać książki tuż przy regale, trzymając palec w miejscu, na które ją odłożysz? A jeszcze lepiej: nie czytać. Jeśli jednak coś niesiesz, postaraj się zabrać wszystko, co potencjalnie musi przemieścić się w tę samą stronę. Uzupełniasz mydło w łazience? Możesz poczekać, aż wyschną ręczniki, i wtedy zanieść obie rzeczy razem. Do tego czasu mydło postoi na suszarce. I spróbuj nie składać ręczników, dopóki nie będziesz musiał iść do toalety”.
Cheryl Glickman jest samotną kobietą w wieku określanym jako „średni”. Cierpi na nerwicę natręctw, objawiającą się napadami „globus histericus”, która ma zostać wyleczona za pomocą koloroterapii. Pracuje jako „prawie” członek zarządu firmy zajmującej się produkcją filmów DVD z aerobikiem połączonym z elementami technik walki. Jej życie to miotanie się między rzeczywistością a marzeniami o tym, jak mogłoby być. Tutaj absurd goni absurd, pokazując, w jakich absurdach żyjemy. To napisane jest w taki sposób, że czytelnik nie do końca jest w stanie zorientować się, czy to wszystko, co dzieje się z bohaterką, to rzeczywistość czy po prostu pastisz, żart, a może chory wymysł autorki. Właściwie dość długo nie dostajemy odpowiedzi na to pytanie, dlatego lektura „Pierwszego bandziora” to prawdziwe czytelnicze wyzwanie. Jednak mogę Wam zdradzić jedną tajemnicę – za ten kołowrót, który pisarka funduje, finalnie każdego spotka nagroda. Choć początkowo wydaje się, że nie do końca wiadomo, o czym Miranda July tak zawzięcie prawi, w końcu dociera do nas, że te wszystkie niedorzeczności, których bohaterką bądź autorką jest Cheryl, to tak naprawdę próba odnalezienia swojego prawdziwego „ja”, wyjścia ze skorupy czy też społecznie narzuconych ról. To niedosłownie wykrzyczana prośba o to, by być kochanym i akceptowanym. Glickman nie jest w tym wszystkim sama, bowiem July wprowadza do poukładanego życia Cheryl młodą, nieokrzesaną, flejtuchowatą Clee wraz z jej permanentną grzybicą na stopach oraz umiłowaniem do siedzenia na kanapie i oglądania telewizji. W ten sposób pokazuje nam konfrontację idealnego świata z realną egzystencją, czego następstwem jest konieczność zrozumienia inności, zmierzenia się ze swoimi lękami i szczelnie ukrytymi pragnieniami.
Doświadczanie tej historii wywołuje gęsią skórkę. Zabawne sceny przeplatane są takimi, które mogą zostać przez niektórych uznane niemalże za obrazoburcze. To opowieść pełna fantazji, seksu i przemocy. Trzeba przyznać – bardzo abstrakcyjna. Jednak czy o wszystkim trzeba pisać wprost? Czy wszystko musi być podane na tacy? July udowadnia, że nie trzeba pisać dosłownie, żeby przemycić bardzo ważne treści, nie trzeba epatować wyznaniami, żeby wywołać skraje emocje.
Choć na pierwszy rzut oka Cheryl wydaje się postacią po prostu zabawną, o tyle przy bliższym poznaniu okazuje się, jak wiele z tej jej, wywołującej najczęściej uśmiech, postawy możemy odnaleźć w sobie. I wtedy już nie jest tak śmiesznie. Wtedy dotykamy istoty rzeczy, a to nie każdemu może się spodobać.
Ciężko mi powiedzieć, czy ta książka jest dla Ciebie. To zależy od tego, czy masz w sobie wystarczająco dużo odwagi. Nie zdecyduję. Ty zdecyduj.