Są takie lektury, które zmuszają do myślenia. Wiem, nie jest to zbyt odkrywcze stwierdzenie, ale nie chodzi mi o zastanawianie się nad samą treścią książki. Mam tu na myśli raczej przemyślenia związane z tym, czego tak właściwie oczekuję od książki i autora. Niestety, zdarzają się lektury, które zmuszają mnie do poszukiwania odpowiedzi na banalnie proste pytanie „co to w ogóle było?”. Rzadko się zdarza. Staram się dobierać książki tak, żeby nie musieć czuć rozczarowania, a jedynie radość z lektury. Z takim założeniem podeszłam do „Człowieka z blizną” – debiutu Janusza Kamila Gajdemskiego. Z opisu dowiedziałam się, że bohaterem będzie młody pisarz, którego życie gwałtownie się zmieni na skutek pewnego tajemniczego telefonu. Zapachniało zagadką, tajemnicą, obyczajowym strzałem w dziesiątkę. Jednym słowem – zaczęło się bardzo dobrze. Co było potem?
Potem okazało się, że każdy – nawet najlepszy – pomysł na książkę można zepsuć, jeśli nie znajdziemy sposobu na przekazanie treści i nie wzniesiemy się ponad zwyczajne przelewanie na kartki wszystkiego, co kłębiło się w naszej głowie w konkretnej chwili. Takie niestety wrażenie miałam podczas czytania o perypetiach Janka. Autor wziął na warsztat młodzieńczą miłość, która ewoluowała do miłości dojrzałej. Mogłoby to być dobre, gdyby nie fakt, że pisarz rozłożył się na chęci wykazania się dorosłością w podejściu do tematu. Podczas czytania ciągle miałam wrażenie, że Gajdemski rozpaczliwie chce pokazać się z jak najlepszej strony, próbuje płynąć z prądem niosącym mądrości życiowe, podczas gdy ów prąd wciągnął go pod wodę. Miłość została już opisana z każdej możliwej strony, jednak wciąż pisarze potrafią opowiadać o niej pięknie. Autor „Człowieka z blizną” sprowadził to uczucie do infantylnych konwersacji między bohaterami, serwowanymi w okrutnie patetyczny sposób. Czytałam o jego zauroczeniu Karoliną i miłości do Julii, wyrażanych za pomocą wierszyków, rymowanek, męcząco prostych dialogów. Brak dojrzałości w opisie uczuć był wprost proporcjonalny do braku dojrzałości w przypadku pierwszych szkolnych miłości. Z coraz mniejszą cierpliwością czytałam kolejne strony. Rymy w stylu „Plaża! Taka okazja co dzień się nie zdarza” – mówiąc kolokwialnie – doprowadzały mnie do szału. W głowie szalała mi myśl „po co ja to jeszcze czytam?”. Jednak nie poddaję się łatwo. Pierwsze strony były przecież interesujące, podobnie jak sam pomysł na książkę. Usprawiedliwiałam autora, czekałam, aż wreszcie dostanę to, czego się spodziewałam. Na próżno.
To nie jest tak, że „Człowiek z blizną” traktuje tylko i wyłącznie o wspomnianym uczuciu. W książce poruszane są wszystkie tematy uważane powszechnie za trudne, egzystencjalne, w pewien sposób tabu – śmierć, gwałt, rak mózgu, samobójstwo, Bóg. Dla mnie było tego zdecydowanie za dużo. Nie da się napisać książki o wszystkim, a cały czas miałam wrażenie, że Gajdemski chciałby na kilkuset stronach zmieścić absolutnie wszystko, co chodzi mu po głowie lub co wie na dany temat. Wyobraziłam sobie młodego mężczyznę, siedzącego nad klawiaturą komputera i przez 72 godziny uderzającego w nią bez przerwy – z tym kojarzył mi się proces powstawania „Człowieka z blizną”.
Chciałabym również wspomnieć o suspensie i jego zastosowaniu w tej książce. Właściwie o próbach jego stosowania, bowiem – jak się okazuje – żeby to robić, trzeba wiedzieć kiedy i w jakim celu. Podczas czytania czułam, że autor postawił sobie za punkt honoru zostawianie w zawieszeniu absolutnie każdej kwestii – domyślam się, że wszystko w celu zwiększenia zainteresowania czytelnika dalszym ciągiem. Mnie to zmęczyło. W pewnym momencie miałam wrażenie, że ten zabieg powtarzany jest co pół strony, co zadziałało odwrotnie do zamierzeń.
To, co Gajdemskiemu się udało, to bohaterowie. Szczególnie kobiety, na których się skupił. Każda z nich jest dokładnie rozpracowana i opisana, nie sposób ich ze sobą pomylić, bowiem różnią się od siebie diametralnie. Można uznać, że to jakiś zalążek czegoś, co mogło być rzeczywiście świetną książką. Tutaj zdecydowanie zabrakło warsztatu i pewnego rodzaju pisarskiej dojrzałości – nie wystarczy przeżyć pewne rzeczy, trzeba również umieć o tym ciekawie opowiedzieć, ubrać w odpowiednie słowa, zwyczajnie sprzedać. W przeciwnym razie obracamy się w gatunku zwanym pamiętnikiem, który pisać może każdy, a to nie tego oczekuję od książki i autora.