I znów wtorek. I znowu doceniamy okładki. Dziś robi to dla nas Maciej Siembieda, pisarz i dziennikarz, moim zdaniem erudyta, dla wielu autor doskonałych „czwórek” („444″). Już 14 marca będzie miała premiera jego najnowszej książki – „Miejsce i imię” – z uwielbianym przeze mnie Jakubem Kanią w roli głównej.
***
Brzmi to jak osobliwa baśń, ale pamiętam nocne kolejki przed księgarniami, w których miał się pojawić upragniony tytuł. Pamiętam antykwariaty, które wbrew nazwie sprzedawały tylko nowości, za to wielokrotnie droższe niż w tych księgarniach z kolejkami. Pamiętam czarny rynek, na którym można było kupić rozsypujące się wydanie Hłaski albo „Blaszany bębenek” Grassa za bony towarowe do Pewexu. Pamiętam wymianę proszków do prania z paczek z RFN na literaturę. Pamiętam oblegane warsztaty introligatorskie, w których reanimowano książki sczytane tak, że przypominały naleśniki. Ta pamięć sprawia, że dziś nie potrafię wyprosić z domu żadnego nawet najbardziej zniszczonego tomu, a ta empatia powoduje, że trudno wybrać z tłumu książek ulubione okładki. Ale Pani Ani się nie odmawia, zatem:
Bohumil Hrabal „Lekcje tańca dla starszych i zaawansowanych”. Gotów jestem czytać go na kolanach, choć on pewnie wolałby, abym czytał w wannie, gdzie najlepiej odpoczywać po przepiciu. Z wachlarza Hrabalowych okładek wybieram tę autorstwa Waldemara Świerzego w serii „Współczesna Proza Światowa” będącej niegdyś przedmiotem pożądania bibliofilów i chwały Państwowego Instytutu Wydawniczego.
Jerzy Pilch „Moje pierwsze samobójstwo”. Też seria, tym razem „Nowej Prozy Polskiej” wydawnictwa Świat Książki. Elegancka, czysta okładka z reprodukcją obrazu Rene Magritte’a „The voice of silence” zgrabnie korespondującą z tytułem książki.
Ken Follett „ Zamieć”. Dla mnie największy talent narracyjny wśród autorów lżejszej prozy. W Polsce popularny dzięki wydawnictwu „Albatros”, które publikuje największe światowe thrillery niekoniecznie podkreślając gatunek dramaturgią okładek. Proszę spojrzeć na „Zamieć”: jest oszczędna wręcz ascetyczna, zamglona i pozornie mdła, a jednak ma magię.
Stefan Hertmans „Wojna i terpentyna”. Okładka wybrana bo ładna. Bardzo w stylu wydawnictwa „Marginesy”, nieprzypadkowo blisko estetyki powieści Cabré.
Paul Johnson „Historia Anglików” (wydawnictwo Marabut). Ilustracja sprzeczności „lubię-nie lubię”. Nie lubię grafiki napaćkanej na typografię albo typografii napaćkanej na grafikę (wolałbym nazwisko autora bez widma herbu pod spodem, nota bene potrzebnego jak rybie ręcznik). Lubię trafne symbole na okładce, a brytyjska do bólu cup of tea fajnie to lubienie łaskocze.
Ryszard Kapuściński „Gdyby cała Afryka…” (wydawnictwo Agora). Czyż nie idealna okładka dla reportażu? Ze zdjęciem z gatunku tych, które dostają nominację do World Press Photo jak się trafi wrażliwe jury.
I na deser: Jeszcze jeden Kapuściński. Trzeci tom „Lapidarium”. Moja najcenniejsza książka, z wielu względów oczywistych i dwóch prywatnych. Po pierwsze otrzymałem ją w prezencie od Ryszarda Kapuścińskiego w Gdańsku 3 listopada 2003 r. z osobistym autografem, z którego będę dumny do końca życia. Po drugie okładkę „Lapidarium III” (i wielu innych książek RK) zrobił Andrzej Heidrich – kolejny z ludzi, których znajomość poczytuję sobie za zaszczyt największego formatu. Pan Andrzej to wybitny grafik pracujący przez czterdzieści lat dla wydawnictwa „Czytelnik” i artysta, którego dzieła znają… dziesiątki milionów Polaków. Zaprojektował wszystkie banknoty, jakimi się codziennie posługujemy.
***
Jakie są Wasze typy spośród opraw wybranych przez Pana Macieja? Ja zawsze jestem wierna „reportażowym” zdjęciom, dlatego „Gdyby cała Afryka…” urzekła mnie już dawno temu. Uwielbiam takie ujęcia, odwiedzam wystawy fotograficzne, by znaleźć takie właśnie cuda.
Panie Macieju – dziękuję bardzo i życzę sukcesów z nową powieścią!
A za tydzień spotka się z nami Księgarka na regale – Elwira, którą podczytuję regularnie, pokaże nam okładki, które jej szczególnie przypadły do gustu.