Mimo że wtorek to jeszcze nawet nie połowa tygodnia, to jednak cieszy mnie niezmiernie. Stali bywalcy wiedzą, że to wyjątkowy dzień, bo mogę zaprezentować kolejne okładki docenione przez wybraną osobę. Jest mi bardzo miło, bo dzisiaj do grona moich gości dołączyła Pani Renata Kosin, której najnowsza książka “Bluszcz prowincjonalny” miała swoją premierę 21 marca. Być może ten tytuł Wam coś mówi, bowiem pierwsze wydanie tej książki miało miejsce kilka lat temu – nowa wersja jest poprawiona i nieco rozszerzona. Ja jednak – przyznaję – kojarzę Panią Renatę szczególnie z piękną okładką książki “Jedwabne rękawiczki”.
***
Okładkami książek zachwycam się z reguły w księgarniach, na targach książki i wszędzie tam, gdzie mogę ich również dotknąć, obejrzeć pod różnym kątem, niekiedy powąchać – sprawdzić wszystko to, czego nie da się uchwycić, oglądając je tylko na monitorze komputera. Tak jak w przypadku wielu innych rzeczy ważny jest dla mnie całokształt, nie tylko barwy, grafika, krój czcionki, ale też faktura i grubość papieru. Wszystko musi współgrać tak, by trafiło tam, gdzie trzeba i sprawiło, że zapragnę daną książkę mieć. Czasem bez względu na to, co znajduje się pomiędzy okładkami, oczywiście w granicach zdrowego rozsądku. 😉
Tak było w przypadku „Zapachu czekolady” autorstwa Arenz Ewald (Wydawnictwo W.A.B.). Okładkę widziałam wcześniej w internetowych zapowiedziach i nie przykuła zbytnio mojej uwagi, natomiast gdy podniosłam ją z ekspozytora w księgarni, w ogóle nie miałam ochoty jej tam odłożyć z powrotem. I to zanim jeszcze przeczytałam opis. Uwielbiam słodycze, dlatego okładka perfekcyjnie zadziałała na moją podświadomość. Poczułam się, jakby ktoś podarował mi pudełko doskonałej jakości czekoladek.
Podobny mechanizm zadziałał w przypadku „Magicznego lata” Aleksandry Tyl (Wydawnictwo Prozami). Nigdy wcześniej, ani nigdy później nie sięgnęłam po książkę z bardziej irracjonalnego powodu, w dodatku zupełnie nie sprawdzając o czym jest. Kupiłam ją tylko dla okładki, ponieważ… pasowała mi do sukienki, którą wówczas miałam na sobie. Idealnie zgadzał się kolor, ogólny styl i klimat. Uznałam to za znak, jednak pewnie nie podążyłabym tak chętnie za głosem kobiecej w tym przypadku intuicji, gdybym nie znała autorki tej powieści. 😉
Z kolei „Różany labirynt” Titanii Hardie (Wydawnictwo Sonia Draga) kupiłam bardziej dla treści niż okładki, jednak był taki czas, że właśnie ze względu na okładkę często zdejmowałam tę powieść z półki i długo jej się przyglądałam. Wówczas Wydawnictwo Nasza Księgarnia przygotowywała się do wydania „Tajemnice Luizy Bein”. Bardzo wtedy pragnęłam, by okładka mojej książki przypominała tę, a najlepiej, by była identyczna, gdyby to tylko było możliwe. Do dziś nie potrafię wyobrazić sobie innej, która pasowałaby bardziej. Nawet ta, którą powieść ostatecznie otrzymała, choć ładna, nie wpisuje się aż tak dobrze w jej klimat.
„Fortuna i namiętności. Klątwa” Małgorzaty Gutowskiej-Adamczyk (Wydawnictwo Nasza Księgarnia) również ma jedną z tych okładek, które chętnie zagarnęłabym dla siebie. Lubię taki trochę retro styl, grafikę przypominającą wiekowe księgi, stare dzienniki, zniszczone notesy. To jest ten rodzaj okładek, które zwykle muszę obejrzeć na żywo i zdarza mi się specjalnie w tym celu odwiedzać księgarnie.
Z tego samego powodu (miłość do stylu retro i vintage) do ulubionych kładek zaliczam m.in. „Pamiętnik Tatusia Muminka” Tove Jonson (Wydawnictwo Nasza Księgarnia) i „Skuchę” Jacka Hugo-Badera (Wydawnictwo Agora). Wyglądają jak obłożone w szary papier, co trafia w sentymentalną strunę mojej osobowości. Przypominają mi książki wypożyczane przed laty ze szkolnej biblioteki. Podobnie jak prosta grafika nawiązująca do znajdowanych na nich czasem odręcznych bazgrołów. „Skucha” ma też staroświecką, ale bardzo praktyczną zakładkę z tasiemki i kontrastujący z szarym papierem błyszczący złoty grzbiet, co powoduje ciekawy estetyczny dysonans.
W inną czułą strunę uderza jeszcze jedna okładka książki Jacka Hugo-Badera: „Biała gorączka” (Wydawnictwo Czarne). Nie potrafię wyjaśnić dlaczego. Ma w sobie coś osobliwego, co sprawia, że targana różnymi, dość skrajnymi odczuciami nie potrafię oderwać od niej wzroku.
Natomiast „Północ i Południe” Elisabeth Gaskell oraz pozostałe powieści z tej kwiatowej serii Świata Książki kupiłam tylko dla ich słodkich okładek, bo mam te tytuły w innych wydaniach. O nabyciu całej kolekcji (z której powieść Gaskell podoba mi się najbardziej) zdecydowały wyłącznie prozaiczne względy estetyczne. Bardzo lubię motyw angielskich róż, nie tylko na okładkach.
***
Przyznaję, że mimo skupienia uwagi na okładkach, to była to również bardzo ciekawa podróż literacka. Co sądzicie? Która okładka jest szczególnie ciekawa? Ja w tym wypadku jestem dość zero-jedynkowa. Jeśli w zestawieniu pojawia się Wydawnictwo Czarne, to mnie ciężko jest wybrać cokolwiek innego… (Pomijam, że bardzo lubię czytać wszystko, co Hugo-Bader napisze.)
Pani Renato, dziękuję bardzo za udział w tej zabawie! 🙂