Śladami bohaterów książek

Śladami Jakuba Kani
„Miejsce i imię” Maciej Siembieda

przez

Ubiegły weekend zaskoczył nas piękną pogodą. Ledwo otworzyliśmy oczy, a już za chwilę pędziliśmy trasą na Opole. Cel: Góra Świętej Anny. Powód? “Miejsce i imię” Macieja Siembiedy. Książki, których akcja toczy się w okolicach mojego miejsca zamieszkania, zawsze wzbudzają dodatkowe emocje. Wyobraźnia pracuje jeszcze prężniej, a w środku odczuwa się wewnętrzny imperatyw – iść/jechać zobaczyć miejsce akcji. Tak też stało się w przypadku niemieckiego obozu pracy na Górze Świętej Anny, od której dzieli nas raptem godzina jazdy samochodem. Pierwsze zaskoczenie? Bezpłatny i ogólnodostępny parking przy Domu Pielgrzyma – to rzadko się zdarza w dzisiejszych czasach. Drugie? Góra Świętej Anny w niedzielę jest zaludniona jak Krupówki w Zakopanem. U podnóża Sanktuarium św. Anny znajduje się sporo straganów, na których możemy kupić wszelkiego rodzaju odpustowe gadżety. Przyznaję, że sama świątynia nie interesowała nas szczególnie. Zostawiliśmy auto na parkingu i skierowaliśmy się w stronę amfiteatru. Tu ogarnęło nas trzecie zaskoczenie – spodziewałam się raczej jakiejś mini muszli koncertowej z pomnikiem, który lata świetności ma dawno za sobą. Ignorantka. Po tym, jak zobaczyliśmy sam Pomnik Czynu Powstańczego z odległości kilkuset metrów, spodziewaliśmy się już czegoś więcej…. jednak nie tego. Przed naszymi oczami rozpostarł się widok na amfiteatr, który – zgodnie z podawanymi informacjami – przewidywany był dla 30-tysięcznej widowni. Jego projekt stworzyli niemieccy architekci na terenie nieczynnego kamieniołomu. Dawniej służący do organizacji propagandowych wieców, jeszcze niedawno był miejscem, w którym odbywały się imprezy okolicznościowe – dziś “dogorywa”.

 

 

 

Amfiteatr otoczony jest przepięknym lasem, w którym wytyczone są ścieżki idealne do spacerów. Dobrze było zaznać ciszy i spokoju, jakie gwarantują tamte okolice. Spokojnie można przysiąść na konarze drzewa i oddać się lekturze “Miejsca i imienia”, smakując ją jeszcze intensywniej niż z poziomu fotela w domowym zaciszu.

 

 

 

Nie mogliśmy ominąć Muzeum Czynu Powstańczego. Wstęp: całe 4zł. Wnętrze całkiem przyzwoite, nie ma się czego wstydzić. O ile Kuba zaginął gdzieś po drodze, przypominając sobie historię powstań śląskich, ja czym prędzej pobiegłam tam, gdzie mieściła się wystawa związana z obozem kierowanym przez Schmelta.

 

 

Wypytałam obecną tam panią o pozostałości po obozie i ta wskazała mi miejsce, w które powinniśmy się udać, aby je znaleźć. Zobaczenie tych skrawków muru było niesamowitym przeżyciem. Kuba (tak, mam osobistego Jakuba Kanię zawsze przy sobie!) porwał mój telefon i pobiegł w gęstwinę, nie bacząc na wszechobecne błoto, by poszukać ciekawszych miejsc.

 

 

“Stoicie w miejscu szlifierni diamentów, która tam naprawdę istniała!” – napisał Pan Maciej. Jeszcze nigdy żadne ruiny nie wzbudziły we mnie takiego dreszczu emocji!
Czy warto było wybrać się w tę podróż? Muszę Wam powiedzieć, że po powrocie z Góry Świętej Anny “Miejsce i imię” smakowało już zupełnie inaczej. Wcześniej było smacznie, teraz już jest wybornie.

Pozdrawiamy!

Ania i Kuba

Może Ci się również spodobać: