Ubiegły weekend zaskoczył nas piękną pogodą. Ledwo otworzyliśmy oczy, a już za chwilę pędziliśmy trasą na Opole. Cel: Góra Świętej Anny. Powód? “Miejsce i imię” Macieja Siembiedy. Książki, których akcja toczy się w okolicach mojego miejsca zamieszkania, zawsze wzbudzają dodatkowe emocje. Wyobraźnia pracuje jeszcze prężniej, a w środku odczuwa się wewnętrzny imperatyw – iść/jechać zobaczyć miejsce akcji. Tak też stało się w przypadku niemieckiego obozu pracy na Górze Świętej Anny, od której dzieli nas raptem godzina jazdy samochodem. Pierwsze zaskoczenie? Bezpłatny i ogólnodostępny parking przy Domu Pielgrzyma – to rzadko się zdarza w dzisiejszych czasach. Drugie? Góra Świętej Anny w niedzielę jest zaludniona jak Krupówki w Zakopanem. U podnóża Sanktuarium św. Anny znajduje się sporo straganów, na których możemy kupić wszelkiego rodzaju odpustowe gadżety. Przyznaję, że sama świątynia nie interesowała nas szczególnie. Zostawiliśmy auto na parkingu i skierowaliśmy się w stronę amfiteatru. Tu ogarnęło nas trzecie zaskoczenie – spodziewałam się raczej jakiejś mini muszli koncertowej z pomnikiem, który lata świetności ma dawno za sobą. Ignorantka. Po tym, jak zobaczyliśmy sam Pomnik Czynu Powstańczego z odległości kilkuset metrów, spodziewaliśmy się już czegoś więcej…. jednak nie tego. Przed naszymi oczami rozpostarł się widok na amfiteatr, który – zgodnie z podawanymi informacjami – przewidywany był dla 30-tysięcznej widowni. Jego projekt stworzyli niemieccy architekci na terenie nieczynnego kamieniołomu. Dawniej służący do organizacji propagandowych wieców, jeszcze niedawno był miejscem, w którym odbywały się imprezy okolicznościowe – dziś “dogorywa”.
Pozdrawiamy!
Ania i Kuba