Komu wakacje w Bułgarii? Słoneczny Brzeg, Złote Piaski – do wyboru, do koloru. Wystarczy wejść do pierwszego lepszego biura podróży, aby – wraz z uprzejmą panią lub panem – pięknie popodróżować palcem po mapie, wyłożyć kilka tysiaków, by cała rodzina dobrze się bawiła, zaznaczyć termin w kalendarzu i czekać… Czekać na słoneczny urlop, na nowe modele strojów kąpielowych, kremy z najwyższym filtrem (albo może nieco mniejszym, co by koleżanki z pracy na pewno zauważyły, że leżało się tydzień – w wersji burżujskiej: dwa tygodnie – w pełnym słońcu). Nikt nawet nie pomyśli, że z leżeniem nie miało to nic wspólnego, bo ciągle trzeba było biegać za dzieciakami, a do wody wchodziło się tylko po kostki.
Ja do Bułgarii już się wybrałam. Książkowo. W towarzystwie Ałbeny Grabowskiej i jej najnowszej powieści „Kości proroka”. Przewodniczka pierwsza klasa! Nie jakaś „nabyta”, wyuczona na potrzeby turystów. Wręcz przeciwnie – swojska, bułgarska, a nawet bułgarsko-polska, a to już idealne połączenie.
Przyznaję, że nie znam wcześniejszych książek Grabowskiej, choć słyszałam o nich wiele dobrego. Premiera „Kości proroka” była dobrą okazją, by udać się nad Morze Czarne i pozwiedzać Płowdiw bez tłumów i bezlitosnego słońca, a jednocześnie sprawdzić, co takiego ma w sobie pani doktor (pisarka jest neurologiem). To właśnie tam, w antycznym teatrze, który stanowi jeden z podstawowych punktów podróży każdego turysty, odnalezione zostaje ciało polskiego posła. Można by nawet pomyśleć, że to nic nienaturalnego: pojechał, zapomniał się trochę i mu się „zmarło”, gdyby nie fakt, że jego tors został przykuty do krzyża, a głowa odcięta i pozostawiona na tacy tuż obok. Z uwagi na to, że na ciele denata znaleziono wiele dziwnych znaków, a sprawa dotyczy polskiego obywatela, prowadzący śledztwo Dymityr zwraca się o pomoc do swojej dawnej przyjaciółki, Margarity – Polki i córki najwybitniejszej archeolożki w Bułgarii. Czy tej dwójce uda się rozwiązać zagadkę? Co wspólnego ma poseł PSL z tajemniczą księgą i historią sprzed wielu wieków? Nie jest łatwo otrzymać odpowiedź na ostatnie pytanie, bowiem Ałbena Grabowska nie idzie na skróty – wręcz przeciwnie, prowadzi nas przez trzy płaszczyzny czasowe – od Ziemi Świętej w I w. n.e. przez dwunastowieczne Cesarstwo Bizantyjskie aż po współczesny Płowdiw.
Powieść Grabowskiej porównywana jest do książek Dana Browna i jego słynnego „Kodu Leonarda da Vinci”. Już przy okazji recenzji „444” Macieja Siembiedy wspominałam, że dla mnie to nigdy nie jest zaleta. Wręcz przeciwnie – podchodzę do takich lektur jak przysłowiowy pies do jeża. Najczęściej odpuszczam czytanie. Oczywiście rozumiem ten zabieg marketingowy, aczkolwiek uważam, że w przypadku Grabowskiej jest on zbędny – pisarka broni się sama. Na szczególne wyróżnienie zasługuje według mnie tzw. „research”. To nie są treści wyczytane gdzieś na stronach internetowych, bezmyślnie wrzucone w ciąg zdarzeń. Ta książka jest tak naszprycowana historią, że nie sposób byłoby ją napisać, opierając się tylko na tzw. „wujku Google’u”. To znaczy może by się dało (wszak niektórym się udaje!), ale na czytelnikach znających nieco historię nie mogłoby to wywrzeć wrażenia. A „Kości proroka” wrażenie wywierają nadzwyczaj dobre. Nawet, jeśli pisarka korzysta z licentia poetica, do czego ma przecież prawo, to robi to w sposób wyważony i dość dyskretny.
Bardzo podoba mi się łączenie elementów polsko-bułgarskich. Mix dwóch doskonale znanych pisarce kultur nadał autentyczności bohaterom, miejscom i wydarzeniom. Prawdą jest jednak, że główna bohaterka, Gitka, działała mi czasami na nerwy swoją nieporadnością i egoizmem. Może to wynikać z faktu, że uwielbiam charakterne postacie, nawet jeśli posiadają wiele wad. Zabrakło mi w tej dziewczynie pazura, który niewątpliwie miała na przykład jej matka, a mnie chyba bliżej do takich właśnie kobiet. Najważniejsze, że Margarita nie przeszkadzała – zbyt mocno pochłonęła mnie umysłowa gimnastyka, którą zaserwowała Grabowska, rzucając wyzwanie w postaci trzech różnych historii. Momentami byłam zmęczona ciągłymi przeskokami pomiędzy nimi, jednak rozwiązanie zagadki było ważniejsze niż cokolwiek innego, dlatego nawet przez myśl mi nie przeszło, żeby spasować w trakcie lektury. Czy się opłacało? Myślę, że najlepiej moją opinię wyrażę stwierdzeniem, że Ałbena Grabowska z rozmachem wkroczyła do mojego subiektywnego panteonu pisarzy i pisarek, których książki traktuję jak lekturę obowiązkową. Nie wiem, czy kiedykolwiek uda mi się zapoznać z jej wcześniejszymi powieściami , ale jestem pewna, że każdej następnej będę intensywnie wypatrywać.