Recenzje

„Kocie oko”
Margaret Atwood

przez

Męskie przyjaźnie mają w sobie coś, czego trochę facetom zazdroszczę. W razie jakiegokolwiek nieporozumienia nie ma obrażania się, obojętności i chowania urazy przez niewiadomą ilość czasu. Faceci są prości (w najlepszym znaczeniu tego słowa!) – dadzą sobie po razie i na tym temat się kończy. Z kobietami jest inaczej. Kobieta rozpamiętuje krzywdę, potrafi – pod maską niezwykłej troski – dopiec do żywego. I pewnie niektórym narażę się tym stwierdzeniem, ale ja naprawdę uważam, że przyjaźń między facetami, ewentualnie kobietą i mężczyzną jest łatwiejsza niż układ czysto kobiecy, a wyjątki (które znam) potwierdzają regułę. Nie wiem, czy można kogokolwiek winić za taki stan rzeczy. Można jednak tłumaczyć różne nasze zachowania przez pryzmat doświadczeń z dzieciństwa. Takiej retrospekcji dokonuje Margaret Atwood w książce Kocie oko.

Elaine Risley jest malarką. W związku z wystawą swoich obrazów pojawia się w Toronto – mieście, w którym dorastała. Ewidentnie nie potrafi odnaleźć się w nowej sytuacji, a wyjazd służbowy zamienia się w sentymentalną podróż, podczas której kobieta wspomina swoje niegdysiejsze życie w największym kanadyjskim mieście, poświęcając znakomitą większość uwagi swojemu dzieciństwu. Z jej wspomnień dowiadujemy się, jak życie wiecznie podróżującej z rodzicami dziewczynki, mającej za kompana do zabaw jedynie starszego brata, zmienia się, gdy wreszcie wszyscy na stałe osiedlają się w Toronto. To wtedy siedmio- czy może ośmioletnia Elaine wkracza w świat sukienek, dziewczęcych zabaw i przyjaźni. Wszystko za sprawą swoich nowych przyjaciółek – Grace, Carol i Cordelii. Ciesząca się dotychczas sporą wolnością dziewczynka uczy się zasad panujących w grupie, stając się ofiarą bezwzględnego okrucieństwa, szczególnie ze strony Cordelii. „Małe dziewczynki są małe i milutkie tylko dla dorosłych. Dla siebie takie nie są. Są takie jak w rzeczywistości”. Te słowa nabierają większego znaczenia, niż może nam się wydawać.

Czytając tę książkę, odkryłam w sobie pokłady pogardy i agresji, o jakich nie miałam pojęcia. Nigdy nie pomyślałabym, że mogę czuć tak ogromną nienawiść do dziecka niewiele starszego od mojego syna. Za każdym razem, gdy Cordelia pojawiała się „na scenie”, miałam ochotę przełożyć ją przez kolano. Naprawdę. W pewnym momencie odkryłam, że całkowicie weszłam w rolę Elaine i przejęłam jej emocje – wszechogarniający strach, a zarazem niczym niewytłumaczalną chęć przypodobania się oprawczyni. Ja, ponad trzydziestoletnia baba, naprawdę odczuwałam strach przed dzieckiem!

Potem przyszedł czas na bunt. Długo stawałam w opozycji do wizji świata Atwood. Świata, w którym jedni zadają ból drugim od najmłodszych lat, nie zdając sobie sprawy, jak bardzo wpłynie to na ich dorosłe życie. Świata, w którym chęć przynależności i „bycia w kręgu” jest silniejsza niż rozsądek i duma. Bo co może o tym wiedzieć ośmio-, dziesięcio-, a nawet dwunastoletnia dziewczynka? „Musisz bardziej się starać” mówi Cordelia. Te same słowa padają z ust nauczycielki. Bije po oczach fakt, że to kobiety robią sobie nawzajem takie straszne rzeczy. Elaine lepiej czuje się przy lekko przemądrzałym starszym bracie niż przy swoich rówieśniczkach, bo pod ich wpływem znika pewność siebie, narasta strach i brak samoakceptacji. A jak można wyrosnąć na dobrego człowieka, kiedy wszyscy wokół mówią, że jesteś zła?

Atwood mocno zagrała na moich emocjach. Treścią, w której nie zawarła właściwie żadnej sensacji, wywołała we mnie tyle napięcia, wściekłości i współczucia, że do dzisiaj zastanawiam się, jakim cudem było to możliwe. Tutaj nie ma nagłych zwrotów akcji (może poza śmiercią Stephena), suspensów, historii na miarę powieści sensacyjnej. Ten język jest stonowany, może nawet nieco neurotyczny, codzienność wygląda zwyczajnie, tempo jest nieśpieszne. A jednak uderza. Mocno i prosto w twarz.

Jaka może stać się kobieta po wielu latach prób zdobycia akceptacji? Przychodzą mi do głowy dwie opcje – może żyć z brzemieniem ciągłego udowadniania wszystkim, że jest czegoś warta albo zbuntować się przeciwko temu wszystkiemu i stać się całkowitą outsiderką. Którą wersję wybierze dorosła Elaine? Przekonacie się, gdy sięgniecie po Kocie oko. Czy warto? Jeśli wciąż szukacie odpowiedzi na to pytanie – proszę, przeczytajcie tę recenzję jeszcze raz.

Może Ci się również spodobać: