Recenzje

„Ofiara”
Max Czornyj

przez

Marzycie czasem o wygranej w loterii? Nie wiem, czy istnieje ktokolwiek, komu choć raz nie przeszła przez głowę myśl, jakby cudownie było zobaczyć na swoim koncie parę baniek. Niektórzy pewnie sięgnęli wyobraźnią dalej i wydali te wszystkie pieniądze, planując wycieczki, domy, samochody i inne niezbędne do życia wydatki. Powiem Wam, że ja czasami zastanawiam się, co stało się z ludźmi, którym rzeczywiście się udało. Co zrobili z taką gotówką? Czy jeszcze ją mają, czy może skończyli na zupełnym dnie, nie potrafiąc poradzić sobie z nadmiarem szczęścia? Bo szczęście to takie dość ulotne bywa… Dzisiaj jest, a jutro go nie ma.

Snuję te rozważania w kontekście książki, którą skończyłam niedawno czytać. Zastanawiam się, czy odniesiony przez jej autora sukces jest łutem szczęścia, tak zwanym fuksem, czy pierwszym krokiem do kolejnego, większego triumfu. Właściwie to zastanawiałam się nad tym przez czterysta stron, teraz już znam odpowiedź. Nie jest ona jednoznaczna, dlatego przerodzi się w kilkusetznakową recenzję.

Ojcem sukcesu, o którym piszę, jest Max Czornyj – młody wiekiem i pisarskim stażem autor świetnego debiutu, jakim okazał się Grzech. Ni stąd ni zowąd Czornyj wkroczył do panteonu „kryminalistów” z przytupem, detronizując tego czy owego. W moim prywatnym rankingu zajął absolutnie jedno z czołowych miejsc. Miałam wrażenie, że pierwsza część przygód z komisarzem Deryło w tamtym czasie przyćmiła wiele innych naprawdę dobrych kryminałów. Sposób, w jaki zakończył swoją pierwszą książkę, nie pozostawiał wątpliwości co do tego, że kolejna część – Ofiara – będzie dla mnie lekturą obowiązkową. I tu właśnie pojawia się pytanie: czy w przypadku Maxa Czornyja sukces goni sukces, czy może coś, co jest świetne nie może być jeszcze lepsze?

Lublin po wydarzeniach z pierwszej części cyklu niedługo pozostawał bezpiecznym miejscem. Rychło po policyjnej obławie w mieście uaktywnia się zabójca – niezwykle sadystyczny psychopata, który ewidentnie ma prywatny zatarg z komisarzem Deryło. Tak zaczyna się pogoń za przebiegłym mordercą, który kolejne ofiary traktuje z coraz większym okrucieństwem. To okrucieństwo opisywane jest przez autora z niezwykłą pieczołowitością. Kolejne sceny z motywem znęcania się nad porywanymi każdorazowo wywoływały we mnie obrzydzenie i poczucie, że to jest tak brutalne, że aż niemożliwe. Czy to wada? Nie wydaje mi się. Zakładam, że o to autorowi chodziło. Cel osiągnięty.

Niewątpliwie do sukcesów należy zaliczyć również fakt, że Ofiarę czyta się na wdechu. Akcja pędzi na łeb na szyję, nie pozwalając oderwać się od lektury nawet na chwilę. Mimo wszystko zalecam chwilowy przystanek co jakiś czas, bowiem można się w tym wszystkim pogubić, a podczas śledztwa nie jest to wskazane.

Ucieszyło mnie również nieco mocniejsze rozwinięcie wątku Miłosza Tracza – profilera, który na chwilę pojawił się w Grzechu i wzbudził moje zainteresowanie. W najnowszej książce Czornyja mamy go nieco więcej, choć wciąż pozostaje wśród bohaterów trzecioplanowych (trochę zrekompensował mi to profesor Wilewicz).

Jednak wśród tych kilku niewątpliwych atutów powieści pojawiły się dwie rysy, o których muszę wspomnieć. Pierwsza z nich to nagromadzenie bohaterów, którzy niezbyt dużo wnoszą do samej akcji – jak choćby Bicki, który trochę bez sensu pojawia się na komisariacie i właściwie w żaden sposób nie wpływa na to, co się dzieje. Druga rysa to samo śledztwo. Odniosłam wrażenie, że ciężar całej historii został przeniesiony na rodzinę komisarza Deryły i jego wewnętrzne rozterki. Zdecydowanie zabrakło mi tutaj prawdziwego śledztwa.

Zatem, czy Max Czornyj odniósł kolejny sukces? Tak. Napisał bardzo dobrą drugą część serii, której zakończenie jest bardzo obiecujące. Choć w moim mniemaniu nie stworzył historii lepszej niż poprzednia, to jednak póki co jedynym powodem, dla którego czekam na jesień, jest przewidziana premiera kolejnej jego książki.

Może Ci się również spodobać: