Jestem dorosła. Ludzkie emocje i uczucia nie są mi obce – potrafię je nazywać, rozpoznawać i przede wszystkim okazywać. Gdyby oceniać poziom emocji w skali od 1 do 10, to moje zawsze oscylowałyby w górnej granicy. Bo u mnie już tak jest – jak się dzieje, to na całego. Jak się boję, to potrafię ze strachu płakać i trząść się, siedząc w najciemniejszym kącie pokoju. Gdy się cieszę – zarażam tym innych. Gdy jest mi źle, zamykam się w sobie i niczego nie pragnę tak bardzo jak samotności. A jak jest z uczuciami dzieci?
Jestem mamą wrażliwego siedmiolatka. Z jednej strony to cieszy, bo za jego wrażliwością idzie niesamowite dobro i mądrość. Z drugiej jednak strony jestem trochę przerażona, bo boję się, czy poradzi sobie w dzisiejszym świecie. Dużo rozmawiamy. Próbujemy nazywać jego strachy, emocje, uczucia, którym ulega najczęściej. To nie jest łatwe dla kogoś takiego jak ja, kto przez życie szedł przebojem i nigdy nie rozkładał wszystkiego na części pierwsze. Dziś nadrabiam, próbując uczyć mojego syna, jak być dobrym i silnym człowiekiem. I wiecie co? Otrzymałam niezwykłą pomoc.
Uczucia. Dziecinne opowieści o tym, co najważniejsze to książka autorstwa Janusza Leona Wiśniewskiego. Tak, tego samego, który swego czasu rozpalał wyobraźnie czytelników miłością rodzącą się między bohaterami jego najsłynniejszej książki Samotność w sieci. Tym razem pisarz trafia do wyobraźni dzieci i powiem Wam, że robi to perfekcyjnie. W krótkich opowiadaniach, których bohaterem jest chłopczyk w wieku siedmiu (może ośmiu) lat, pokazuje, czym są relacje między ludźmi. Tłumaczy, czym jest zaufanie, strach, wdzięczność. Przekonuje, że ciekawość nie jest niczym złym. Nie boi się bardzo dosadnie powiedzieć, w jaki sposób może objawić się nienawiść czy chęć zemsty. Jest w tym niezwykle dosłowny, a jednocześnie ta dosłowność zamknięta jest w dziecinnym języku, zrozumiałym dla małego czytelnika. Nie wiem, czy ktoś inny mógłby tego dokonać. Nie wiem, czy ktokolwiek piszący krótkie opowiadanie o wstydzie, przeznaczone dla siedmio-, ośmiolatka mógłby mnie tak wzruszyć. Mnie, dorosłą.
Najpiękniejszy w tej książce jest fakt, że nie jest lekturą na jeden raz. O nie… To książka, która prowokuje rozmowę, jest pretekstem do poruszania ważnych tematów, pozwala dziecku otworzyć się przed dorosłym bez poczucia, że zostało do tego przymuszone. Pozwala nam sterować dyskusją w odpowiednim kierunku. Poza tym, że jest zwyczajnie piękna, jest niezwykle pomocna.
I jeszcze jedno: grafiki. Cudownie delikatne obrazki, ubrane w oryginalną formę pogniecionych i pociętych kartek, wywołują zachwyt w każdym – czego dowodzi przykład mojej trzyletniej córki, która – wertując strony, składając i rozkładając kartki – mimochodem pyta. Jeszcze nie rozumie wszystkiego, jeszcze nie może usłyszeć każdego opowiadania. Do pewnych rzeczy musi trochę dorosnąć. Jednak same obrazki już są przesłanką do prostych rozmów. Wszystko za sprawą utalentowanej Ani Jamróz, która uczucia zamknęła w czarnej kresce i kilku odcieniach jednego koloru. Wyobrażacie sobie, że uczucia można dotknąć? Pogłaskać? Rozłożyć? Że można je zgnieść? Ta książka jest absolutnie wyjątkowa. Piękne słowa, okraszone subtelnymi obrazami, zamknięte w nowatorskim pomyśle – jak można przejść obok tego obojętnie?