Recenzje

„Uzdrawiaczki”
Marta Stefaniak

przez

Szczepionki, antybiotyki przepisywane dzieciom od najmłodszych lat niczym witaminy, coraz głośniejsze protesty przeciwko faszerowaniu ludzi specyfikami wyniszczającymi całkowicie florę bakteryjną, wycofywanie leków ze sprzedaży, zyski koncernów farmaceutycznych przekraczające wyobrażenia zwykłego człowieka – to tematy, które są bardzo aktualne w mediach. Doskonale pamiętam, gdy Pawełek – całkowicie wyjałowiony antybiotykami regularnie przepisywanymi przez panią doktor – trafił pod opiekę naszego obecnego pediatry. Pamiętam zdziwienie tego człowieka, gdy zobaczył zawartość naszej domowej apteczki. Kazał wszystko wyrzucić. Nagle okazało się, że antybiotyk to nie jedyna droga ku zdrowiu. Wystarczy świadomy lekarz.

Wieki temu rolę takich lekarzy z powołania odgrywały uzdrawiaczki, szeptunki czy – jak niektórzy ich nazywali – znachorki. O ich sile, odwadze oraz gromadzonej przez lata wiedzy powstała niedawno bardzo ciekawa powieść autorstwa Marty Stefaniak Uzdrawiaczki. Z lekkim poczuciem wstydu odkryłam, że to nie debiut, a autorka jest już laureatką nagrody Pióra przyznawanej na Festiwalu Literatury Kobiecej. I choć jej najnowsza książka to ponad siedemset stron druku, to – nastawiona na co najmniej tygodniową lekturę – ostatnią stronę przewróciłam po dwóch dniach. Co prawda nie czytałam pierwszej powieści autorki, ale znając treść Uzdrawiaczek, wcale nie dziwię się wyróżnieniu.

To, czym Marta Stefaniak mnie urzekła to fakt, że stworzyła niezwykle klimatyczną powieść. Osadziła ją w znanych tylko sobie czasie i miejscu, choć na podstawie różnych przesłanek akcję można ulokować w średniowieczu. O miejscu właściwie niewiele można rzec, aczkolwiek chcę zaznaczyć, że pisarka tak plastycznie i barwnie opisuje wioski, miasta i zamki, że spokojnie w swojej wyobraźni czytelnik może stworzyć własną krainę, bez konieczności umiejscawiania jej na mapie. Już od pierwszych stron autorka wprowadza nas do zgromadzenia uzdrawiaczek, które – zorganizowane według swoich wewnętrznych zasad przekazywanych z pokolenia na pokolenie – cieszą się nie tylko niezwykłym szacunkiem ludu, ale również wieloma przywilejami nadanymi przez cesarza. Wszystko do czasu śmierci władcy i wstąpienia na tron jego syna, który okazuje się kompletnie niestabilnym emocjonalnie, podatnym na wpływy swoich doradców paranoikiem. Jego wymysły dotyczące możliwości utraty władzy stają się podstawą do podejmowania decyzji, których skutkiem jest nie tylko całkowite zniszczenie stowarzyszenia, ale również prawdziwa wojna domowa. W ogarnięciu fabuły pomaga fakt, że Stefaniak prowadzi swoją historię dwutorowo – z jednej strony towarzyszymy ocalałej z pogromu uzdrowicielce Aldzie, a z drugiej jesteśmy świadkami niezwykle brutalnych metod tłumienia buntu wśród poddanych oraz postępującej choroby psychicznej cesarza..

Uzdrawiaczki to powieść o przetrwaniu, powołaniu, radzeniu sobie z przeciwnościami losu. To piękne świadectwo zarówno kobiecej siły, jak i męskiej dumy. Druga strona medalu jest przerażająca, bowiem to także powieść o tyranii i zniewoleniu. Niestabilny psychicznie cesarz Nadbor oraz jego doradca i jednocześnie dowódca drużynników Tanchelm są uosobieniem zła, które dotyka prostych ludzi. Coraz wyższe podatki, samowola poborców, zastraszanie… Dlaczego to wydaje mi się tak bardzo współczesne? Podczas lektury nie opuszczała mnie myśl o tym, że pewne mechanizmy – choć teraz bardziej „uczłowieczone” – bez względu na czasy zostają takie same, że być może wszystko dzieje się w średniowieczu, a gdyby wznieść się ponad fabułę, można by odnieść wiele sytuacji do czasów współczesnych. Zdaję sobie sprawę, że można mi zarzucić zbyt daleko idące wnioski lub wybujałą wyobraźnię, ale chyba o to chodzi w książkach – o jej pobudzanie. Jeśli uznamy, że to jeden z ważniejszych celów pisarzy (pisarek), to Marcie Stefaniak należy się za to piątka z plusem.

Zastrzeżenia? Owszem, istnieją. Uważam, że można było ograniczyć tę historię do pięciuset stron. Kilkakrotnie miałam wrażenie powtarzających się scen, jakby snuta niespiesznie opowieść ulegała zapętleniu, podczas gdy produkowanie nadmiernej treści nie było tutaj do niczego potrzebne. Ta książka sama się broni – jest ciekawa, momentami wzruszająca, czasami bulwersująca, często drastyczna. Tymczasem opisy kolejnych prób zduszenia buntów przez dowódcę wojsk cesarskich Bertrama, jego ciągłe odcinanie języków, podpalanie ciał, palenie wiosek w końcu stały się już tylko kolejnymi powtórzeniami, wywołując wrażenie, że gdzieś coś się zacięło. Przez chwilę przemknęło mi przez myśl, że autorka nie ma pomysłu na połączenie różnych fragmentów puzzli w jeden obraz, jednak to nie była prawda. Wszystko się udało, choć muszę przyznać, że w mojej głowie podświadomie rysowało się nieco inne zakończenie. Tego jednak absolutnie nie mogę traktować jako zarzut. Umiejętność zaskakiwania czytelnika powinna być ambicją każdego pisarza. Marcie Stefaniak to się udało, dlatego, jeśli nie przeszkadzają Wam w lekturze gabaryty, lubicie utonąć w dłuższej prozie, wczuć się w średniowieczne klimaty zamków i wsi, to bardzo polecam Uzdrawiaczki – tutaj znajdziecie to wszystko, a nawet wiele więcej.

Może Ci się również spodobać: