Poczynię teraz wyznanie: nie znosiłam czytać lektur. Autor każdej książki, którą miałam obowiązek przeczytać, automatycznie stawał się wrogiem. W ten sposób moja niepokorna dusza buntowała się przeciwko jakiemukolwiek przymusowi. Właściwie zostało mi to do dzisiaj. Najbardziej uwierał mnie Henryk Sienkiewicz. Wiem, że narażę się teraz wielu zwolennikom naszej klasyki, ale naprawdę… za cholerę nie byłam w stanie przeczytać Quo vadis, Pana Wołodyjowskiego, Potopu czy Ogniem i mieczem. Krzyżaków załatwiłam streszczeniem. I nie to, że obejrzałam filmy. Przez żaden z tych filmów nie byłam w stanie przebrnąć. Nie ma się czym chwalić. Po prostu od samego początku chemii między nami nie było.
Dlatego też trochę dziwiłam się samej sobie, gdy poczułam nieodpartą chęć zapoznania się ze Zdobyczą i wiernością Jerzego Pietrkiewicza w tłumaczeniu Jacka Dehnela. Zawsze stroniąca od tego typu literatury, sięgnęłam po tę powieść łotrzykowską z naprawdę ogromną ciekawością.
Akcja książki ma miejsce na początku XVII wieku. Tobias Hume, szkocki kapitan ocalały z wojennej tułaczki, przypadkowo trafia do wsi gdzieś na pograniczu Rosji i Rzeczpospolitej Obojga Narodów, gdzie wraz z nowo poznanymi towarzyszami napotyka bystrego młodzieńca, który swoją aparycją bardzo przypomina zamordowanego niedawno Dymitra Samozwańca. W nadziei na kosztowne łupy postanawiają rozpuścić wieści, że car żyje i lada chwila wróci do Moskwy. W sprawę miesza się również pewien polski szlachcic i wszyscy wespół biorą wieśniaka w karby, ucząc go odpowiednich gestów, sposobu ubierania się i przemówień. Hume przygląda się wszystkiemu trochę z boku i nie do końca zgadza się z postępowaniem reszty, stając się jednocześnie jedynym zaufanym człowieka przyszłego „cara”. Powszechna zachłanność prowadzi w końcu do katastrofy.
Nie jest to łatwa książka. Przede wszystkim trzeba przebrnąć przez język, który został przez Pietrkiewicza świetnie odtworzony. Właściwie to gratulacje należą się Jackowi Dehnelowi, który doskonale oddał tego „językowego ducha”, tłumacząc tekst z języka angielskiego na polski. To książka wymagająca uwagi, spokoju i pełnego oddania. Nie da się jej czytać „po łebkach”, z doskoku, w przerwie między jedną a drugą książką. Żeby dobrze przyswoić wszystko, co się w niej dzieje, trzeba pewnego rodzaju determinacji i dużej chęci do zetknięcia się z czymś innym. Jednak – w przeciwieństwie do wspomnianych lektur szkolnych – gabaryty Zdobyczy i wierności mile zaskakują, nie dając możliwości zmęczenia się tego typu prozą.
Na koniec zostawiłam sobie największy smaczek tej książki, a mianowicie jej uniwersalizm. Bo tak naprawdę to nie jest powieść tylko o dymitriadzie i próbie przejęcia władzy. Kluczową osobą wcale nie jest tutaj sobowtór cara, a Tobias Hume. W kontekście samego pisarza, który w 1939 roku wyemigrował do Wielkiej Brytanii, ma to podwójne znaczenie. Wyobcowanie, nowe środowisko, bycie outsiderem, któremu trudno odnaleźć się w nowej rzeczywistości. Czy to nie jest uniwersalne? Czy nie można odnieść tego do naszych czasów? To nie jest tak, że Pietrkiewicz był wieszczem i przepowiedział stan naszego społeczeństwa w XXI wieku. Samotność jest ponadczasowa.