Podobno dziecko, które chce i potrafi czytać, to prawdziwy sukces rodzicielski. Nie wiem, nie mam nawyku przypisywania sobie zasług moich dzieci. Nasz Paweł ma do tego bardzo konkretny stosunek – uwielbia, gdy mu czytamy, ale sam nie lubi poświęcać czasu na lekturę. Nie gonię go, nie zmuszam, nie wiszę nad nim z poradnikami z cyklu „Jak zachęcić dziecko do czytania?”. Na wszystko jest czas. Kompletuję jego biblioteczkę, czytając książki, które kiedyś mogłabym mu podsunąć – kiedyś, to znaczy wtedy, gdy sam o to poprosi. Nie wyobrażam sobie nie mieć wpływu na to, co wpada w jego ręce – przynajmniej dopóki ten wpływ mogę mieć. I jest to niezwykle ważne, czego dowodem jest przeczytana przeze mnie ostatnio książka Dom nie z tej ziemi Małgorzaty Strękowskiej-Zaręby.
Dom nie z tej ziemi to historia tajemniczego domu, w którym dzieją się dziwne i zarazem bardzo złe rzeczy. To opowieść, w której dwoje dzieci – Marysia i Daniel – próbuje rozwiązać zagadkę związaną ze strasznym budynkiem. Codziennie obserwują go zza krzaków, zastanawiając się, jak mogą go odczarować i spowodować, by mieszkająca tam rodzina mogła żyć spokojnie. Próba osiągniecia celu jest mrożącą krew w żyłach przygodą, która zostawia spory ślad w głowie czytelnika.
Nie pamiętam, by któraś książka dla dzieci tak bardzo mną wstrząsnęła i wywołała gęsią skórkę. Nie pamiętam też, by moje gardło dławił ból i strach. Chyba nie przesadzę, gdy napiszę, że to najboleśniejsza z książek, jakie przyszło mi czytać w ostatnim czasie. Z tego też powodu mam z nią nie lada problem. Gdybym oceniała ją po prostu przez pryzmat książki, uznałabym ją za jedną z mądrzejszych, jakie czytałam. Pod pretekstem prostej historii o ciekawskich dzieciach autorka poruszyła niezwykle istotny temat, jakim jest przemoc domowa. Ów dom, w którym ojciec zamienia się w ryczącego i niebezpiecznego lwa, a matka w kamień, jest swoistą alegorią znęcającego się nad rodziną mężczyzny oraz bezradnej kobiety. Przyznaję, że od pewnego momentu zaczęłam rozumieć tajemnicę tego budynku i skojarzyłam fakty, o których – niby mimochodem – pisarka wspomina opisując Marysię. Moje serce przyspieszało z każdą kolejną stroną, a bardzo mocne i niepozostawiające żadnych wątpliwości zakończenie rozdarło je na kilka kawałków.
Zdecydowanie Małgorzata Strękowska-Zaręba wsadziła mnie do pędzącej karuzeli, która sukcesywnie nabierała tempa, a w kulminacyjnym punkcie pasy bezpieczeństwa pękły i wypadłam z toru. Dokładnie tak się czułam – poobijana i posiniaczona. Jak Marysia. I tu zaczyna się mój problem z tą lekturą, bo czy naprawdę chciałabym fundować mojemu dziecku taki emocjonalny rollercoaster? Niewątpliwie Dom nie z tej ziemi jest książką, z którą nie można zostawić dziecka samego. Dla mnie stanowi on punkt wyjścia do rozmów o przemocy domowej, jest pewnym pomysłem na przedstawienie dziecku problemu i uczulenie go na to, co na pierwszy rzut oka może być niewidoczne. Jednak uważam, że moje dziecko potrzebuje na to jeszcze sporo czasu (co zresztą zostało przez wydawcę przewidziane, bowiem to lektura dla dzieci od dziesięciu lat). Polecam przede wszystkim rodzicom. Sami zdecydujcie, czy Wasze dzieci poradzą sobie z tą historią.