Świat fantastyki literackiej jest tak ściśle związany z komputerowymi grami RPG, że gdyby nie fakt, iż branża komputerowa jest dużo młodsza od literatury, trudno byłoby stwierdzić, co czerpie z czego. Dlaczego o tym wspominam? Nadal mam w głowie cień zauroczenia, które mną zawładnęło, gdy jako nastolatek zainstalowałem Baldur’s Gate’a i zacząłem grać. Pamiętam, jak chłonąłem cały ten świat pełen nietuzinkowych bohaterów, wspaniałych istot i wszechobecnej magii, a głos Piotra Frączewskiego mówiący „Przed wyruszeniem w drogę należy zebrać drużynę” zapewne będzie do mnie wracał za każdym razem, gdy poczuję klimat Lochów i Smoków. Pamiętam też, jak kilka lat później wpadły mi w ręce książki Roberta Salvatore’a (sławna Legenda Drizzta) i znów cieszyłem się jak dziecko, dając się pochłonąć krainie Forgotten Realms. Niestety, przy którymś tomie stwierdziłem, że nie zniosę już odgrzewania tego samego kotleta, że bohaterowie są zbyt „bohaterscy”, a to wszystko zmierza donikąd. Drugim tego typu komputerowym objawieniem był Skyrim. Wcale nie lepszy od poprzednich dwóch części Elder Scrolls, ale z jedną zdecydowaną zaletą i wyróżnieniem: eksplorowanie starych grobowców ze szkieletami krzyczącymi „FUS RO DAH!” miało na tyle niepowtarzalny klimat, że chętnie wracałem do niego kilka razy. Pozostaje jeszcze Wiedźmin, który ze swoim tawernianym klimatem, kompletną „nieboskością” bohaterów i okrutną prawdziwością ludzkiego zachowania również zawsze mnie zachwycał.
I teraz na scenę wchodzi Richard Schwartz, który (za sprawą wydawnictwa Initium – tak bardzo przeze mnie ukochanego ze względu na wydanie serii Czarne Kamienie Anny Bishop) daje nam możliwość poznania mikstury klimatu Lochów i Smoków, podziemi Skyrim oraz temerskiej karczmy. Jeżeli wpadłbym na pomysł pomieszania tych trzech światów przed przeczytaniem Pierwszego Rogu, uznałbym, że to pomysł na murowany sukces.
Chwilowa cisza przed burzą śnieżną, gospoda, a w niej Havald (starszy, niezwykle mądry wojownik, który usilnie chce pokazać, jak bardzo w dupie ma cały świat i szykuje się do śmierci), Leandra (piękna półelfka, dzierżąca tajemnicze Ostrze Spójni, będąca szkolonym magiem, sługą królowej i ochotniczką, która zgłosiła się do odnalezienia legendarnej krainy Askir), mroczna elfka Zokora, grupa bandytów, kupcy, górnicy, karczmarz, jego trzy córki i chłopcy do pomocy. Nagle rozpętuje się burza śnieżna, która nie pozwala nikomu wystawić nosa poza teren gospody. Idealne miejsce, żeby wszyscy zaczęli skakać sobie do gardeł. Szczególnie, gdy nagle okazuje się, że jeden z ludzi nie żyje, a cała sceneria wskazuje, że rozszarpało go jakieś zwierzę, które zatarło po sobie większość śladów. Do tego karczmarz, który co chwilę ma jakiś nowy problem: a to dziwne zjawiska w jego piwnicy, a to zaginiony chłopak, którego trzeba odnaleźć, a to bandyci, którzy palą się, żeby dobrać się do jego córek lub szukają pretekstu do jatki. Naprawdę czekałem na gigantyczne pająki na strychu, ale ich nie było. Ogólnie masa problemów, a tymi, którzy mają się zająć ich rozwiązaniem, są oczywiście szanowna pani mag oraz szanowny starszy pan, który – jak się okazuje – nie zapomniał jeszcze wszystkich doświadczeń nabytych podczas służby wojskowej i wcale nie ma tak wszystkiego gdzieś.
Pomysł na murowany sukces ma jednak jedną skazę. Przez pierwsze pięćdziesiąt stron straszliwie uwierała mnie forma grzecznościowa, której używają bohaterowie. Przyjęta forma (per „wy”) powodowała, że trudno było odnaleźć się w niektórych dialogach. Niby to drobny szczegół, ale był jak ziarenka piasku między zębami. Jednak z każdą kolejną stroną stawało się to coraz bardziej akceptowalne i odpowiednie. Szczerze – jeżeli kogoś to zniechęca, zaciśnijcie zęby (uwaga na piasek) i przyzwyczajcie się. Warto! Coś dla siebie znajdą tutaj również zwolennicy romansu. W książce pojawia się wątek miłosny, ale mocno okrojony. Właściwie to wydaje mi się zbędny i trochę zwichrowany (być może będzie miał znaczenie w kolejnej części, która już na mnie czeka). Nieprzypadkowo również wspomniałem na początku o Skyrimie i Wiedźminie – stworzony w Pierwszym rogu klimat niezwykle przypomina te gry.
Przeczytanie tej książki wymagało ode mnie chwili bólu, z jakim musiałem się zmierzyć, przyzwyczajając się do języka bohaterów. Jednak ten chwilowy dyskomfort został zrekompensowany z nadwyżką. Ostatnio mam szczęście i trafiam na książki, w których bohaterowie są cudownie „szarzy” i tutaj też tak jest. Każdy ma coś na sumieniu, każdy jest bardzo ludzki, ma swoje lęki, czasem źle doradzi, źle się odezwie, źle postąpi. Właściwie większość bohaterów ma momenty, w których bywa obojętna i egoistyczna, mimo że w ostatecznym rozrachunku widać, że ich motywacja była lepsza, niż pierwotnie mogłoby się wydawać. I to nie jest udawane, bo przecież to nie jest gospoda pełna starych przyjaciół, którzy oddaliby za siebie życie. To przypadkowe osoby, które znalazły się razem w złym miejscu o złym czasie. Nikt tutaj nie jest też tak zwanym „one man army”, nikt nie rzuca się w małym pomieszczeniu z mieczem w ręku na pięciu przeciwników, wychodząc ze starcia bez jednego zadrapania. Tutaj wszystko jest wyważone i to właściwie najbardziej ujęło mnie w tej powieści. Mam nadzieję, że podzielicie moje zdanie.