Recenzje

„Drugi Legion”
Richard Schwartz

przez

Odkładając pierwszy tom Tajemnicy Askiru, byłem pod wielkim wrażeniem wykreowanych przez Richarda Schwartza bohaterów oraz jego szczególnej umiejętności zamknięcia akcji w niewielu pomieszczeniach i prowadzenia jej tak, żeby nikogo tym nie znudzić, a wręcz każdym słowem wywoływać oczekiwanie na następne wydarzenie. Jednak po przeczytaniu Drugiego Legionu przypomniałem sobie z całą mocą, za co najbardziej nienawidzę fantastyki. Obiecałem sobie kiedyś, że nie zacznę już nigdy nowej serii, dopóki nie zostanie wydany ostatni tom, żeby nie zostać tak bardzo „na lodzie” jak dzisiaj. Dla Tajemnicy Askiru złamałem dane sobie słowo. Zazdroszczę Ani, bo większość książek, które wpada w jej ręce, to historie zawarte w jednym tomie, w którym wszystko ma czas się zacząć, rozwinąć, podsumować i zakończyć. W fantastyce, którą ja czytam, jest to rzadkość. Nie mam nic przeciwko rozwijaniu powieści na kilka tomów (dopóki jest ich kilka, bo kilkanaście to już przesada) – wręcz przeciwnie, dzięki temu możemy dłużej przebywać wśród ulubionych bohaterów, bardziej wczuć się w kreowany świat. Ale gdy nie mam ochoty wychodzić z tego świata, gdy każdy kawałek mojej duszy krzyczy „chcę więcej!”, zbrodnią wobec samego siebie jest brak możliwości ukojenia tego krzyku. Mimo rozdzierającego mnie bólu, w ostatecznym rozrachunku najważniejsza jest odpowiedź na pytanie: „Czy było warto?”.

Akcja w drugim tomie Tajemnicy Askiru rozpoczyna się zaraz po wydarzeniach z pierwszej części. Ci, którzy mieli szczęście czytać obydwa tomy ciągiem (tak jak ja), mogą odczuć swobodny rozwój wątków. Nie znajdziemy tu wielu powrotów do wydarzeń z poprzedniego tomu, czy przypominania, kto jest kim. Już na pierwszych stronach z pomocą Kennarda – uczonego historyka i mistrza opowieści – bohaterowie określają swój długofalowy cel: „Planujecie udać się do Askiru i wparować na konferencję koronowanych głów, by prosić o pomoc w walce z Thalakiem. Następnie wrócicie wraz z armią, okrętami i magią, by zadać Thalakowi druzgocący cios”. Po drodze jeszcze należy tylko przejść przez lodowe groty i znaleźć portal, który przeniesie wszystkich do legendarnej krainy i z powrotem. Żeby była jasność: armia też nie czeka w Askirze – trzeba przeprowadzić rekrutację, opłacić i wyposażyć ludzi. Brzmi banalnie? Pewnie. Prosta sprawa, robimy to co drugi dzień. Ale przecież gdyby nie ludzie, którzy próbują dokonać rzeczy niemożliwych, pewnie dzisiaj siedzielibyśmy na trawie, uderzając kamieniem o kamień i wydając nieartykułowane dźwięki. I tak oto z opowieści zamkniętej w gospodzie Pod Głowomłotem wychodzimy do otwartego świata. Już nie mamy wrażenia, że czekamy na moment, w którym Havald  przełamie się i podejmie misji ratowania świata – to się już stało wraz z postanowieniem odbudowania legionu i ruszenia do Askiru. I nie widzimy tego tylko my, widzi to również tajemnicze zło, które chce przejąć kontrolę nad światem – Thalak, o którym wciąż tak mało wiemy.

Schwartz zdecydował się opisać wydarzenia w taki sposób, że przeskakujemy z akcji do akcji. Jest miejsce na humor, szybkie przemyślenia Havalda, drobne docinki, ale ciężko jest znaleźć odpowiedni moment, żeby odłożyć książkę chociaż na dwie minuty. Jedynym przerywnikiem bieżącej akcji są opowiadane przez bohaterów historie z ich przeszłości. Do tego książka jest podzielona na dwie części. Mamy wspomniane już lodowe jaskinie oraz podróż do portalu, który przenosi bohaterów na pustynię. Dostajemy chwilę na zrzucenie futer, otrzepanie butów ze śniegu, rozmrożenie włosów oraz brody, a następnie trafiamy podczas burzy piaskowej do domu gościnnego. Do tego momentu akcja jest szybka, jednak po wydarzeniach w domu Fahrda wszystko nabiera szaleńczego tempa. Przez rozłam w drużynie mamy również szansę poznać lepiej towarzyszy, którzy pozostali przy Havaldzie i doświadczyć tęsknoty za pozostałymi.

Żeby nie było tak kolorowo, mam kilka zastrzeżeń. Po pierwsze: mimo, że bohaterowie nadal popełniają swoje błędy, łamią własne kości, doświadczają chwilowej ślepoty, krwawią, dają się oszukać i wątpią w siebie, to jednak również ewoluują i stają się bardziej heroiczni. W Havaldzie od początku urzekło mnie, że był to facet doświadczony przez życie (który widział mnóstwo śmierci i niejednokrotnie sam był jej sprawcą), doskonale zdający sobie sprawę, że życie nie jest kolorowe, a za bycie zbyt dobrym ktoś w końcu wbije ci nóż w serce. Albo w plecy. Albo gdziekolwiek. W Drugim Legionie zaczyna stawać się powoli ser Havaldem, wykupującym niewolników, żeby ich uwolnić, ratującym dziecko na pustyni, oddającym drogocenny artefakt, aby uratować ciężko ranną kobietę w świątyni. Jak na razie jest to jeszcze wyważone, ale boję się, że stanie się kolejnym aniołem na ziemi, który będzie krwawił za całą ludzkość. Po drugie: rozumiem, że to nie jest opowieść na jeden tom. Rozmach drugiej części pokazuje, że nie jest to też opowieść na trylogię. Ale widzę, że autor porusza kilka wątków, których nie kończy. Bardzo tego nie lubię, bo nie jestem w stanie określić, czy są na coś przydatne, czy do czegoś prowadzą. Podejrzewam, że każdy drobny gest członków drużyny Havalda będzie miał znaczenie być może podczas rekrutacji legionu lub pertraktacji z władcami, ale zmusza to czytelnika do pamiętania o wielu wydarzeniach, które – przez brak możliwości czytania całej serii ciągiem – zostaną w mniejszym lub większym zakresie zapomniane. Ale to drobnostka. Czepiam się, żeby nie było zbyt cukierkowo.

Według mnie mamy w tej książce wszystko, czego możemy oczekiwać po wspaniałym fantasy: wyrazistych bohaterów, wspaniały świat, szaleńczą akcję, misję wysokiego szczebla łącznie z ratowaniem świata, poczucie zagrożenia i emocje. Moimi głównymi emocjami na koniec są zachwyt (bo to wspaniała książka) i gniew (bo nie mam kolejnej części). Odpowiadając na pytanie ze wstępu: tak, zdecydowanie było warto. Czekam z wielką niecierpliwością i nadzieją na kolejny tom. Co ma z tym wspólnego nadzieja? W Drugim Legionie Richard Schwartz pokazał, z jak wielkim rozmachem potrafi tworzyć. Przy ogromie świata i mnogości wątków można łatwo przesadzić. Jak na razie nigdzie ta przesada nie jest widoczna i chwała autorowi za to. Mam nadzieję, że to się utrzyma.

Może Ci się również spodobać: