Recenzje

„Krasnoludki. Fakty, mity, głupoty”
Maciej Szymanowicz

przez

Podobno każdy ma w sobie coś z dziecka. Nie wiem, czy to prawda. Momentami nachodzą mnie wątpliwości, czy niektórzy byli dziećmi kiedykolwiek. Są też tacy, którzy całe życie wydają się być dziećmi, ale to już inna para kaloszy. Mnie na przykład codziennie towarzyszą krasnale. Serio, serio. Każdego dnia biegają po naszym domu i psocą, rozrzucając klocki po dywanie, plamiąc ubrania albo chowając różne przedmioty. Przypadkiem oczywiście. Mimo że czasami broją, są też bardzo pomocne. Dzięki temu, że fascynują moją córkę, wiadomym jest dla niej, że te małe cuda sprawdzają, czy dzieci chodzą o odpowiedniej porze spać i o wszystkim donoszą Mikołajowi zbierającemu te informacje cały rok i decydującemu, które dziecko dostanie upragnioną zabawkę. Krasnale (czy też skrzaty) pełnią ważną funkcję w życiu mojej najmłodszej pociechy. Bo kto porysował stół farbami? Pewnie, że one! Kto porozrzucał po dywanie kredki? Jasne, że te małe psotniki! W związku z ich stałą obecnością w naszym życiu ogromną przyjemność sprawiła nam możliwość poznania ich bliżej. Wszystko za sprawą Macieja Szymanowicza i jego książki Krasnoludki. Fakty, mity, głupoty.

To, że uwielbiam kreskę Pana Macieja, jest sprawą wiadomą. Absolutnie wszystko, co wychodzi spod jego ręki, jest dla mnie wyjątkowe i piękne, a z pewnością pobudzające wyobraźnię. Historią o krasnalach przeszedł samego siebie, do cudownych obrazów dodając treść, która bawi do łez nie tylko dzieci w różnym wieku, ale również dorosłych. Nasza czwórka stanowi doskonały przykład tego, że każdy może znaleźć tutaj coś dla siebie. Dla niespełna czteroletniej Helenki najważniejsze było zobaczyć krasnale „w akcji”, podpatrzeć, czy na pewno wyglądają tak, jak sobie to wyobraziła. Gdy dowiedziała się, że te małe chochliki biorą się z ciastek w kieszeni – wyposażyła w takowe smakołyki wszystkie swetry. Zaczęła nawet sprawdzać w swoim zabawkowym odkurzaczu, czy aby na pewno nie wciągnął on żadnego malucha. Siedmioletni Paweł też znalazł coś dla siebie – zaśmiewał się z budowy krasnoludków i przemieszczania się ich za pomocą gnojowej kulki. Żywiołowo reagował na najczęstsze ich choroby, szczególnie na smartfonoidozę maniakalną, o którą również go posądzamy. A my? Nie powiem, z czego dorośli mogą się tutaj śmiać. Zdradzę Wam jednak sekret – jeśli uważnie przeczytacie i obejrzycie Krasnoludki. Fakty, mity, głupoty, odkryjecie kilka żartów autora.

Uważam tę książkę za absolutnie genialną z wielu względów. O części z nich wspomniałam wyżej, ale chciałabym dodać jeszcze przepiękne wydanie, które sprawia, że chce się ją brać do ręki wielokrotnie. To taki rodzaj lektury, której nie wkłada się między inne, tylko oddaje specjalne miejsce na regale, by mogła stać niczym nie zasłonięta i raczyć swoim pięknem każdego, kto na nią spojrzy. Przyznaję, że to jedyna książka dla dzieci, w której poprosiłam autora o autograf… dla siebie. Lektura Krasnoludków pozwoliła mi stać się na chwilę dawną Anią, z dwoma kucykami, w czerwonej sukience w kratkę, z ulubioną lalą pod pachą. Myślę, że Helenka i Paweł kiedyś to zrozumieją i nie będą mieli pretensji. Polecam tę książkę z niesamowitą przyjemnością i przekonaniem, że podzielicie moje zdanie na jej temat.

Może Ci się również spodobać: