Recenzje

„Pokój kołysanek”
Natasza Socha

przez

O niezdecydowaniu kobiet można pisać książki. Nie dotyczy to oczywiście wszystkich, jednak są takie jak ja, którym trudno dogodzić. Choć – jak się tak głębiej zastanowię i powiążę to z pojawiającymi się ostatnio uderzeniami ciepła – mogłabym zwalić wszystko na atakującą menopauzę. Jako że mówią mi, że to trochę za wcześnie, niczego z niczym nie wiążę i biorę wszystko na klatę: bywam niezdecydowana. Do czego zmierzam? Ano do tego, że czuję lekką irytację, gdy od października bombardowana jestem zewsząd zapowiedziami świątecznych historii. Podobno jedna lepsza od drugiej. Ukrzyżujcie mnie, ale naprawdę nie umiem poddać się tej atmosferze czytania o dobrych ludziach, uczynkach i odbudowujących się przy wigilijnym stole relacjach. Tak już mam. Jest jednak grono pisarek, którym wybaczam tego typu powieści. Wiąże się z to z pewnością, że nie będzie to tak zwana sztampa. Nic więc dziwnego, że sięgnęłam po Pokój kołysanek Nataszy Sochy. Przygotowałam się odpowiednio – gorąca herbata, bo przecież wszystko dzieje się w grudniu, ciepły koc i zapas chusteczek (całe pudełko, wszak ma być mowa o przytulaniu niemowlaków! Będzie płacz). Spodziewałam się ciepłej, podnoszącej na duchu, wzruszającej historii, która otuli mnie błogą, świąteczną atmosferą. I co? I… że tak literacko powiem … i dupa!

O tym, że Pokój kołysanek jest oparty na faktach, dowiecie się już z okładki. Autorka stworzyła polski odpowiednik Davida Deutchmana – ponad osiemdziesięcioletniego Joachima, który każdego niemal dnia przychodził do jednego z poznańskich szpitali, by przytulać noworodki i opowiadać im przepiękne historie, których był świadkiem podczas swoich podróży po świecie. Te opowieści są inspirowane prawdziwymi wydarzeniami. Ich bohaterem był… dziadek autorki, która jest spadkobierczynią jego pamiętników. Już samo to powoduje, że lektura Pokoju kołysanek nabiera pewnej wyjątkowości. Jednak błędem byłoby ograniczanie się do stwierdzenia, że o tym właśnie jest ta książka. Jej budowa przypomina trochę kalendarz adwentowy – możecie sobie dawkować po jednym rozdziale każdego dnia, kończąc w Wigilię. Każdy rozdział to podróż nie tylko w piękne miejsca odwiedzane przez Joachima, ale także opis drogi, którą przeszła jego niespełniona miłość do wyjątkowej kobiety. I tutaj da się „wyczuć”, że to książka Nataszy Sochy, bowiem opowiada o tym po swojemu – bez słodko-pierdzących „ochów”, „achów” i wyegzaltowanych wyznań.

Wracając do mojego rozczarowania. Po dwóch godzinach czytania Pokoju kołysanek zaobserwowałam i odczułam co następuje: ból pleców (bo jak nie menopauza to bóle krzyża), zimno (bo miałam się okryć i zapomniałam – skleroza), suchość w ustach (zimna herbata wcale nie jest przyjemna, gdy za oknem mróz) i – uwaga – żadnej zużytej chusteczki. Pomyślałam sobie: „oj, Socha, w kulki poleciałaś. Miało być świątecznie, miałam mieć zaliczoną choć jedną bożonarodzeniową lekturę, miałam wyć przez całe 297 stron! Tymczasem zostało mi raptem kilka do końca i nic! Jak mogłaś mnie tak rozczarować?!”.  I wtedy właśnie dotarło do mnie, że połknęłam tę książkę w dwie godziny, zapominając o całym świecie. Nie zważałam na ból, suchość w ustach i zimno. Jak mawiał mój ojciec: „wsysło mnie”. A chusteczki? Kilka ostatnich stron wystarczyło, bym zużyła wszystkie.

Jeśli macie jakiekolwiek wątpliwości co do wyboru z listy świątecznych książek, tę polecam Wam szczególnie. Przede wszystkim dlatego, że nie jest to kolejna taka sama powieść, że nie znajdziecie w niej klasycznego przesłania „kochajcie się i bądźcie dla siebie dobrzy”. Ta historia wydaje się niezwykle osobista – nie przez wzgląd na Sochę, ale z uwagi na głównego bohatera, który bardzo powoli wpuszcza nas do swojego życia, powodując, że chciałoby się go przytulić. Dla mnie to więcej niż najpiękniejsze przesłanie.

Może Ci się również spodobać: