Czy marzenie kogoś innego może nas porwać? Czy coś, co dotychczas było obce, niekoniecznie interesujące, może nawet nudne lub niebezpieczne może nas zmotywować do zmiany? Wydaje mi się, że jest to możliwe, choć z wielu stron obostrzone warunkami. Przede wszystkim musi to być marzenie kogoś, kto potrafi o nim opowiadać. Kogoś, kto ma pewien dar, umiejętności gawędziarza i charyzmę. Zdecydowanie taką osobą jest Robert Rient, a bardzo specyficzną opowieścią o realizacji jego największego marzenia jest książka Przebłysk.
Wbrew temu, co można pomyśleć, patrząc na tę książkę i przeglądając pobieżnie jej zawartość, postawienie jej wśród książek podróżniczych byłoby zbytnim uproszczeniem tematu. Jeśli spodziewacie się po niej zdobywających coraz większą popularność porad na temat tego, jak rzucić wszystko i z odłożoną (niespecjalnie dużą) gotówką wybyć na przysłowiowy koniec świata, to raczej się zawiedziecie. Przebłysk nie jest typem lektury służącej za przewodnik po pięknych krajach. To bardziej pamiętnik z podróży w głąb siebie. Podróży, której sprzyja samotność, spokój i brak pośpiechu. Rient przygotowywał się do niej przez trzy lata, a istotnym impulsem do realizacji marzenia był kurs medytacji Vipassana, do którego bardzo często autor powraca w swojej relacji z wyprawy. To, że potrafi przepięknie ubierać w słowa rzeczywistość, udowodnił już w poprzednich swoich książkach. Tym razem otaczający świat analizuje z perspektywy buddyjskiej techniki medytacyjnej, która „nakazuje” widzieć rzeczy takimi, jakimi są. Rient jest bardzo szczery w swoich rozważaniach. Trochę bezpośrednio, trochę miedzy słowami pozwala nam zajrzeć w jego prywatne życie, ukazując rozczarowania, smutki i radości. Dużo w tym wszystkim filozofii, metafizyki, swego rodzaju zmysłowości.
Na szczególną uwagę zasługuje wydanie Przebłysku. Przepiękna okładka, cudowny papier i fotografie wzbogacające historię podróży dopełniają wrażenia wyjątkowości tej lektury. A skoro o wyjątkowości mowa… Piszę o wrażeniu, bowiem ten przebłysk, pierwsza myśl, która wkrada się do głowy po wzięciu jej w ręce, to poczucie, że jej wnętrze musi być po prostu wspaniałe. Czy rzeczywiście takie jest? Nie potrafię odpowiedzieć z pełnym przekonaniem. Jest to dla mnie tak samo trudne do określenia, jak w przypadku Anatomii góry Rafała Froni, który potraktował strony swojej najnowszej książki jak pamiętnik, a nie jak reportaż z wypraw w najwyższe góry świata. Przebłysk w tym pamiętnikarskim wydaniu jest czymś podobnym. Jak już wspomniałam nie znajdziemy tutaj klasycznego reportażowego podejścia do tematu, ta książka raczej nie posłuży nam za przewodnik. Chyba że mówimy o swego rodzaju przewodniku życiowym, o materiale, z którego można uszyć coś dla siebie – wtedy lektura nabiera kolorytu, staje się czymś więcej niż tylko kolejną przeczytaną historią. Piszę o tym, bo nie chcę, żebyście nastawili się na pełen przygód opis podróży po cudownych miejscach, które wydają się większości z nas poza zasięgiem. Jednak jeśli chcecie się wyciszyć, potrzebujecie chwili oddechu od bombardujących nas zewsząd kryminałów, thrillerów i sensacji, to najnowsza książka Roberta Rienta doskonale się do tego nadaje.