Brak sumienia kojarzy mi się z zimnymi, wyrachowanymi, bezuczuciowymi ludźmi, którzy idą przez życie po trupach, nie oglądając się za siebie. Nawet im zazdroszczę tej swobody w brnięciu do celu bez filozofowania, rozpamiętywania i rozkładania wszystkiego na czynniki pierwsze. Zazwyczaj takim ludziom żyje się prościej. Łatwo przychodzi nam oceniać ich przez pryzmat tego, co widzimy. Potrafimy być niezwykle radykalni, jeśli chodzi o pewne kwestie. Jak bardzo obruszamy się, widząc w sklepie matkę dającą klapsa swojemu dziecku? A tatuaże? Jaka ich liczba na ciele jest dopuszczalna, by nie pomyśleć źle o ich właścicielu? Wreszcie: jak łatwo osądzić kogoś, kto zdradza, odchodzi od żony lub męża i okłamuje najbliższych?
Wszystko, co dzieje się w najnowszej książce Magdaleny Knedler Tylko oddech, jest dla mnie próbą rozliczenia się bohaterów ze swoim sumieniem. Cała powieść osnuta jest wokół tajemnicy. Wiemy, że wydarzyło się coś strasznego, w wyniku czego nastąpił rozłam w rodzinie. Pisarka nie idzie na skróty i nie pozwala na to czytelnikowi – nie daje łatwej odpowiedzi, dlaczego tak się stało, plotąc warkocz z niedopowiedzeń, skrawków informacji i pozwalając czytelnikowi na własną interpretację. Do momentu, w którym odkrywa karty. Przez chwilę zastanawiałam się, czy to możliwe, by Knedler stworzyła psychologiczny thriller, bo takie miałam wrażenie w pierwszym momencie. Pomyliłam się, choć nie całkowicie. O ile thrillera tutaj nie uświadczycie, o tyle psychologii jest całe mnóstwo.
Przyznaję się bez bicia, że nie znam wszystkich książek autorki. Moja przygoda z jej twórczością rozpoczęła się od Historii Adeli, którą skradła moje serce i zyskała (chyba) dozgonną sympatię. Nie wiem, czy na podstawie paru książek można mówić o przyzwyczajeniu, ale w mojej głowie Knedler ulokowała się w wyjątkowym miejscu (w którym na pewno nie może narzekać na tłok). Chodzi mi o tę przestrzeń, którą zarezerwowałam dla pisarzy i pisarek zaskakujących mnie swoją wiedzą i doskonałym researchem. W Tylko oddechu sprawa wygląda inaczej. Urzekające Włochy z poprzednich książek zastąpione zostały domkiem w lesie, a artystyczny świat – wyszywankami i krawiectwem. Przyznaję, że w pierwszym momencie byłam zła. Nie tego się spodziewałam. Biorąc do ręki tę książkę, spodziewałam się rozmachu, cudownej podróży, wyjątkowych i niecodziennych bohaterów. Tymczasem autorka przedstawiała mi lekarkę, pracownicę korporacji i programistę. Poprowadziła mnie do lasu i snuła bardzo mocno psychologiczne rozważania na temat kondycji człowieka w czasach, gdy zdradza, jest zdradzany, żyje niezgodnie ze swoimi oczekiwaniami, czuje się odrzucony i całkowicie zagubiony. Brzmi trywialnie? Można byłoby tak stwierdzić, ale przecież to Magdalena Knedler. Jej powieści z trywialnością nie mają nic wspólnego. Im bardziej zgłębiałam historię Niny i Izy, tym bardziej odkrywałam „starą, dobrą Magdę” – z pięknym językiem, mądrą treścią i odpowiednim napięciem. To powieść o niedozwolonych uczuciach, wstydliwych emocjach i niespełnionej miłości. O życiu z poczuciem winy i o tym, że nie ma ludzi idealnych. I choć brakowało mi nieco tych charakterystycznych dla autorki smaczków na przykład z dziedziny sztuki, to uczciwie przyznaję, że Tylko oddech to bardzo dobra książka, w której pisarka pozwala swoim czytelnikom na poznanie jej od nieco innej strony.