Od osiemdziesięcioletniej kobiety oczekujemy, że zalegnie w fotelu i będzie oglądać telenowele, od sześćdziesięcioletniej, że będzie bawiła wnuki, a od trzydziestoletniej, że wreszcie wyjdzie za mąż i się ustabilizuje. Oczekiwania. Lubimy je mieć, szczególnie względem innych, bo wobec siebie oznaczałyby jakieś wymagania. A przecież łatwiej jest wymagać od innych i stawiać ich pod ścianą zawsze, kiedy postępują wbrew naszym wyobrażeniom. I czasami zapominamy, że to nie o nasze szczęście chodzi.
Martę, Halinę, Julię i całą resztę rodziny Bialickich mieliśmy okazję poznać w książce Nic się nie kończy Joanny Kruszewskiej. Na pierwszy plan wysunęła się wówczas Halina, która wbrew całej rodzinie postanowiła wyprowadzić się na drugi koniec Polski, a tym samym odcięła wnuków od spadku po dziadku. Może zaboleć, prawda? I zabolało. Jedynie Marta, najmłodsza z całej ferajny, stanęła po stronie seniorki i zaraz za nią wyprowadziła się nad polskie morze. A musicie wiedzieć, że Marta nie miała do tego prawa, bo… nie takie były oczekiwania reszty rodziny względem niej. Dotychczasowa opieka nad coraz starszymi rodzicami i gaszenie pożarów w całej rodzinie zawsze były na jej głowie. Żeby tego było mało, niebawem miał odbyć się jej ślub, a ona jakoś niespecjalnie czekała na ten moment. I właśnie na tym skupia się Kruszewska w drugiej części cyklu, Wszystko się zaczyna. Wprowadzając nowych bohaterów, nadaje jeszcze szybsze tempo wydarzeniom, a tym samym nie pozwala się nudzić.
Z moją sympatią do książek obyczajowych bywa różnie. Zazwyczaj… mam zbyt wysokie oczekiwania. Jednak cykl o rodzinie Bialickich to naprawdę solidnie, a przy tym lekko napisana historia, którą czyta się z prawdziwą przyjemnością. Nie są to wstrząsające opowieści, chwytające za serce historie z miłością po grób i tak zwanym „bad boyem” w tle, ale takich mamy już odpowiednio dużo. Może Wszystko się zaczyna nie jest aż tak emocjonalna, a jednak w mojej opinii bardziej życiowa, zmuszająca do chwili zatrzymania się i spojrzenia na pewne sprawy z boku. Kruszewska ma dar pisania o zwykłych rzeczach w sposób, który przyciąga czytelnika. Jej bohaterowie są bardzo charakterystyczni, niektórzy dodatkowo charakterni, a ja cenię to podwójnie. Podczas czytania Wszystko się kończy nie opuszczała mnie myśl o tym, z jaką lekkością przychodzi pisarce bycie zabawną. Często trafiam na książki, w których usilne próby wywołania uśmiechu na twarzy kończą się totalnym zażenowaniem z mojej strony. Kruszewska nie ma z tym problemu. Kiedy jej bohaterka chce być złośliwa – jest, kiedy chce być zabawna – jest. Podobnie jest z samą autorką. Kiedy chce przytrzymać czytelnika przy jakiejś myśli – robi to. Nie na siłę, dyskretnie, bez wymuszania. Pewnie dlatego podczas lektury doświadczałam pewnego rodzaju zawieszenia, rozmyślając o starości, jej postrzeganiu i oczekiwaniach względem osób w podeszłym wieku. O aktywności, której często się im odmawia, o możliwościach, jakie przed nimi stoją, o naszym uziemianiu ich w domu w imię wygody i bezpieczeństwa (tylko nie wiadomo czyjej – ich czy naszej?). Myślałam również o tych wszystkich młodych małżeństwach, które – zawierane pod presją – kończą się szybciej, niż się zaczynają. O wewnętrznym nakazie spełnienia obietnicy danej kilka albo i kilkanaście miesięcy wcześniej, pomimo braku przekonania, że ma to sens. Naprawdę nie sposób znaleźć słabego punktu Wszystko się zaczyna, dlatego bardzo gorąco Wam ją polecam.