Najgorsze, co może mnie spotkać, to zderzenie się z rzeczywistością, którą postrzegałam zupełnie inaczej. To moment, w którym przyjaciel zostawia mnie na lodzie tylko dlatego, że powinęła mi się noga. Ile razy wskutek swoich decyzji traciliście oparcie u tych, u których spodziewaliście się dopingu, trzymania kciuków, pomocy? Ile razy ktoś, na kogo liczyliście, dał ciała i właściwie nawet nie potrafił dokładnie wytłumaczyć dlaczego? Jak często oczekiwaliście, że ktoś, kto wydawał się bliski chwyci za rękę, gdy spadaliście w otchłań bez dna? I co wówczas, gdy tą osobą jest ktoś, kto miał być na dobre i złe?
Roy i Celestial to bohaterowie książki Nasze małżeństwo Tayari Jones. Młode małżeństwo dwojga niezależnych ludzi zostaje poddane ogromnej próbie, gdy wskutek oskarżenia o gwałt Roy trafia do więzienia. Nie pomaga fakt, że mężczyzna jest Afroamerykaninem. Próby wydostania go z więzienia trwają kilka lat, a młoda Celestial w tym czasie próbuje utrzymać pozory czekającej małżonki. Na scenie pojawia się jeszcze Andre – przyjaciel tych dwojga, który również ma wiele do powiedzenia. Jednak jeśli przychodzą Wam teraz do głowy historie o klasycznych trójkątach, to porzućcie je natychmiast. W Naszym małżeństwie nic nie jest klasyczne, bo cała sytuacja wbrew wszystkiemu nie jest typowa. Szczególnie ciekawe jest to, że autorka nie osądza postępowania swoich bohaterów i wydaje mi się, że próbuje przekonać nas do tego samego. Celem Jones nie jest wydanie wyroku – wręcz przeciwnie: każdej z postaci tego dramatu daje szansę na obronę i przedstawienie swoich racji. Bardzo głęboko wchodzi w głowy swoich bohaterów, pozwalając im miotać się niczym ryby w sieci. Ich motywacje są bardzo proste i zrozumiałe, a każde z nich wzbudza na przemian sympatię, złość i współczucie. Trudno było mi opowiedzieć się po którejś stronie, choć każdej miałam sporo do zarzucenia.
W swojej książce Tayari Jones pyta, czy instytucja małżeństwa rzeczywiście ma szansę złączyć ludzi na zawsze. Sprawdza, ile wytrwałości mają małżonkowie, by walczyć o siebie i swoje uczucia i pokazuje, że nic nie jest zero-jedynkowe. Przez niemalże czterysta stron jesteśmy wodzeni między nadzieją na zejście się dwojga pogubionych ludzi a przekonaniem, że z niegdysiejszej miłości nic już nie pozostało. To taki typ książki, która zmusza czytelnika do przemyślenia pewnych spraw – ja skupiłam się na próbie odpowiedzenia sobie na pytanie: co ja zrobiłabym na miejscu Celestial? Sytuacja, w której znalazła się bohaterka, dla mnie samej zaczęła w pewnym momencie stanowić wyzwanie. Obserwowałam jej wewnętrzną walkę, podczas której próbowała pogodzić w sobie tę, która pragnie swojego szczęścia, z tą, która jest winna szczęście mężowi. Zastanawiałam się ciągle, czy tak poszarpane małżeństwo ma szansę przetrwać, czy wspomnienie pięknych chwil może stanowić podwaliny związku.
Obawiam się, że zwolennicy powieści o szybkiej akcji mogą nie znaleźć porozumienia z Jones, która – tak mi się przynajmniej wydaje – w ogóle zajmuje się nadawaniem tempa tej historii. Jej zamierzeniem jest pokazanie motywów działania swoich bohaterów, ale także skutków, które niesie ze sobą krzywdzący dla oskarżonego wyrok. Mimo tej dość statycznej akcji, końcówka mocno poharatała moje serce, zszokowała i wzbudziła ogrom emocji. To, co uwierało mnie gdzieś w środku, nagle stało się głazem. I to jeden z wielu powodów, dla których uważam tę powieść za wartą przeczytania.