Ze śmiercią już tak jest, że albo przychodzi niespodziewanie, albo wcześniej się zapowiada. Bywa, że nie ma zbyt wiele czasu przed jej przybyciem i nie pozostaje nic innego, jak przyjąć ją w szlafroku, kapciach, bez ułożonych loków i choćby delikatnego makijażu. Jednak zdarzają się sytuacje, w których do odwiedzin mamy jeszcze na tyle czasu, by pięknie wysprzątać dom, przystrzyc trawnik i jeszcze wyfroterować podłogę. Można nawet wyczyścić rodowe srebra. Kiedykolwiek jednak by nie przyszła, dość trudno pogodzić się z jej obecnością.
Gdy Jaakko Mikael Kaunismaa, właściciel nieźle prosperującej firmy zajmującej się zbiorem i handlem matsutake (popularnym grzybem, który w Japonii uznawany jest za ogromny przysmak), dowiaduje się, że od pewnego czasu jest regularnie podtruwany, jego życie zostaje wywinięte na lewą stronę niczym t-shirt po praniu. Nic w tym dziwnego. Mężczyzna postanawia dowiedzieć się, kto stoi za śmiercią, która właściwie już się dokonała, choć ofiara ciągle chodzi po ziemi. Czyni to w sposób niezwykły nawet dla samego siebie, zaskakując zarówno żonę, jak i dotychczasowych współpracowników. Jaakko walczy na dwóch frontach: z jednej strony toczy bój o prawdę, a z drugiej o firmę, której zagraża konkurencja. Wszystko to okraszone zostaje bardzo specyficznym humorem, który – tak przynajmniej sobie myślę – jednych czytelników może odrzucić, a innych przyciągnąć. Ja należę do tej drugiej grupy.
Mam poczucie, że „Człowiek, który umarł” to jedna z tych powieści, które wydają się kompletnie niekomercyjne. Nikt nie napisze o jej szaleńczym tempie, bo akcja toczy się dość wolno. Nikt również nie będzie rozpływał się nad rysami psychologicznymi postaci, bowiem – mimo, że jest ich wiele – autor skupia się na głównym bohaterze, czyniąc go narratorem. To on stanowi centrum i on rozdaje karty. Raczej nie przeczytamy nigdzie, że zakończenie jest powalające, bo wydaje się, że zakończenie wcale nie jest celem tej powieści. Może się mylę w swoich założeniach, może źle oczytałam intencje Antii Tuomainena, aczkolwiek dla mnie istotą tej książki są przemyślenia bohatera, który staje w obliczu śmierci w momencie, gdy wydaje się, że wszystko w jego życiu jest doskonale poukładane. I choć „Człowiek, który umarł” jest określany kryminałem, to jednak ów kryminalny wątek dla mnie był gdzieś obok. Zachwycałam się myślami Jaakko, jego specyficznym, trudnym, ale świetnie oddanym poczuciem humoru. Nie chcę Was zwodzić – to nie jest zabawna historia. Wręcz przeciwnie, uważam, że jest bardzo smutna i przytłaczająca, tyle, że dystans głównego bohatera powoduje, że ta powieść nabiera niepowtarzalnego wymiaru.
„Człowiek, który umarł” okazał się dla mnie doskonałą odskocznią od tego, co czytam na co dzień. Zupełnie nie spodziewałam się, że przepadnę, połykając każdy kolejny rozdział niczym kolejne porcje doskonałego deseru. Tuomainen zabrał mnie w takie rejony literackie, o których nie miałam dotychczas pojęcia. Mogę śmiało uznać, że jeszcze żadna książka w tym roku nie zaskoczyła mnie tak bardzo – to wystarczający powód, żeby wypatrywać kolejnych książek autora.