Recenzje

„Gambit”
Maciej Siembieda

przez

Zawsze, gdy zaczynam recenzję książki, która wywarła na mnie ogromne wrażenie, mam poczucie, że w moje pisanie wkrada się specyficzna ułomność polegająca na braku umiejętności złożenia kilku sensownych zdań. Zaczynam czuć lekką panikę, bo nie potrafię oddać słowami tego, co rzeczywiście czuję, a przecież to słowa stanowią moją codzienność. Dziś czuję się trochę obnażona z tego swoistego oręża.

Wypadłam z roli. Patrzę na okładkę najnowszej książki Macieja Siembiedy i zastanawiam się, czy potrafię wyrazić wszystko, co zaprzątało moją głowę, odkąd zaczęłam czytać „Gambit”. I nie chodzi wcale o to, że historia jest wstrząsająca, porywająca i absolutnie oryginalna. Jest taka. Nie chodzi też o to, że podczas lektury jeżyły mi się włosy na głowie, zapierało dech i czułam ciarki na plecach. Tak było. Najbardziej chodzi o to, że podczas czytania tej niesamowitej powieści miałam wrażenie, że weszłam do czyjegoś życia i bezkarnie w nim buszowałam. Powody takiego stanu rzeczy są dwa. Po pierwsze Siembieda potrafi pisać w taki sposób, że – nawet przenosząc się w zupełnie inne czasy – zatracamy się w lekturze i bezwiednie stajemy się uczestnikami wydarzeń. Po drugie większość postaci z kart jego książek jest realna, a tym, które nie są, autor nadaje duszę, czyniąc z nich kogoś więcej niż tylko bohaterów książki.

„Gambit” to historia, która wydarzyła się naprawdę. Oczywiście została przez pisarza okraszona fikcją, ale jej szkielet został oparty na wydarzeniach, które rzeczywiście miały miejsce i które zostały Siembiedzie przedstawione przez jednego z bohaterów książki, Jerzego Ostrowskiego (nazwisko zmienione). O niesamowitej mocy tej historii świadczy fakt, że sam Ryszard Kapuściński sugerował pisarzowi stworzenie z niej powieści. Autor posłuchał. I choć od tamtej pory minęło wiele lat, to warto było czekać na moment, w którym będziemy mogli poznać genialną historię mistrza szachowego i konstruktora samochodów, który całe życie boi się zemsty za czyny swojego brata, ułana AK.

Siembieda wprowadza nas w świat podziemnego wywiadu, żołnierzy Polskiego Państwa Podziemnego, brytyjskich służb specjalnych oraz amerykańskiego kontrwywiadu. Co ciekawe, w centrum wydarzeń umieszcza kobietę – piękną, odważną i piekielnie inteligentną Wandę Kuryło. Nie mam feministycznych zapędów, ale uważam, że ten zabieg stanowi ogromny atut książki, chroniąc ją przed charakterystycznym dla szpiegowskich powieści nadmiarem testosteronu. Dodatkowo Wanda została „ubrana” w łemkowskie pochodzenie, którego specyfika została pięknie przedstawiona na przykładzie rodziny jej wuja, co dla mnie (interesującej się mniejszościami etnicznymi) było wisienką na wielowarstwowym torcie. Właściwie Siembieda to dla mnie geniusz, jeśli chodzi o tworzenie postaci – opierając swoje książki na prawdziwych wydarzeniach i wprowadzając na karty swoich powieści realne postacie, za każdym razem tworzy bardzo oryginalnych bohaterów. Zarówno Jakub Kania z „444” oraz „Miejsca i imienia”, jak i Wanda Kuryło to postacie absolutnie niepowtarzalne, a przez to dla mnie – kultowe.

Powiem jasno: nie ma w polskiej literaturze drugiego Macieja Siembiedy. Może niektórzy chcieliby nim być, co właściwie wcale mnie nie dziwi. W jego przypadku kombinacja wiedzy, warsztatu i umiejętności operowania słowem została wzbogacona o własne przeżycia, bo – musicie wiedzieć –  każda historia opowiedziana przez pisarza jest w pewnym wymiarze jego historią. Tego nie da się podrobić, nadrobić i wyrobić. Dla mnie Siembieda to fenomen literatury sensacyjnej i trudno mi sobie wyobrazić, żeby ktoś mógł mu w tej kwestii dorównać.

*Nazwisko na grobie „Rysia” zostało celowo usunięte.

Może Ci się również spodobać: