Czasami chciałabym uciec do świata moich dzieci. Świata zabaw, radości, braku problemów. Świata, w którym nie ma miejsca na kłamstwo, strach i zwątpienie. Przynajmniej nie w takim stopniu, w jakim występują w życiu dorosłych. Cieszę się każdym dziecięcym uśmiechem, każdym pozytywnym dniem, każdym sukcesem. Nakręcam do tego, by miały w sobie życiową odwagę i oglądały świat w wielu barwach, nie tylko czarno-białej. Zazdroszczę im ich wyobraźni, którą – tak mi się wydaje – utraciłam wraz z wiekiem. Szczególnie mocno zastanawiałam się nad tym ostatnio, po przeczytaniu niezwykle abstrakcyjnej, ale mocno kłującej moje dorosłe ego książki „Przez czas i przestrzeń” Arnolda Cytrowskiego.
Byłabym zdziwiona, gdybyście słyszeli kiedykolwiek o tym autorze. Wspomniana książka jest jego debiutem i została wydana przez młodych, ale ambitnych i pomysłowych ludzi z Wydawnictwa Kłobook. Cytrowski stworzył niedługą bajkę o wyobraźni, dorosłości i wewnętrznej przemianie. Tworząc swoich bohaterów, wspiął się na wyżyny abstrakcji, która w pierwszym momencie była poza zasięgiem mojej wyobraźni. Gadający fotel, sprzeczający się ze sobą pies z kotem oraz koń na dokładkę wydawały mi się absolutnie kosmicznym zestawieniem. Jednak wiedziałam, że coś musi się za tym wszystkim kryć, i nie mogłam pozwolić na to, by nie odkryć sensu tej historii. Dobrze się stało, bowiem „Przez czas i przestrzeń” okazała się piękną opowieścią o utracie dziecięcej wrażliwości, dorastaniu i dostosowywaniu się do panującej rzeczywistości. To historia o odrzuceniu marzeń i miłości na rzecz samotnej, smutnej dorosłości.
“Świat jednak… zmienił się.
Kiedyś był to fantazyjny, pełen wszystkich kolorów tęczy twór, zwierciadło myśli i marzeń małego, niefrasobliwego chłopca. Obecnie przypominał bardziej monotonny krajobraz, złożony ze wszystkich odcieni szarości, jakby malowany ręką malarza-ponuraka, posiadającego tylko jedną, jedyną farbę. Farbę koloru czarnego”.
Muszę przyznać, że „Przez czas i przestrzeń” to bardzo wyjątkowa książka. Szczególnie przez wzgląd na niecodzienną narrację, niezwykłych bohaterów, a przede wszystkim pomysł. To nie jest historia, którą mógłby stworzyć każdy. Nie. Do tego potrzebny jest ktoś z niezwykle „odjechaną” wyobraźnią, ktoś, kto – mimo swojej dorosłości – zachował w sobie maksimum z dziecka. To, co mnie najbardziej uderzyło w tej książce i mocno dało mi się we znaki, to świetne połączenie fantazji z brutalnym realizmem. Momentami przypominała mi „Miasto Złotej” Daniela Chmielewskiego i Magdy Rucińskiej – szczególnie, gdy mowa była o współczesnym betonowym świecie. Może ośmioletni chłopiec, jakim jest mój syn, nie do końca wychwyci tę zależność, jednak dla mnie – dorosłej kobiety i matki – morał płynący z tej historii stanowił mocny wstrząs. Odłożyłam tę książkę pełna zadumy nad tym, ile we mnie zostało z małej Ani, która ożywiała swoje zabawki, czyniąc z nich swoich przyjaciół. Zaczęłam obserwować Helenkę, która – urządzając dom dla wszystkich możliwych figurek – nadawała im imiona i aranżowała sceny, które podpowiadała jej wyobraźnia czterolatki. Zastanawiałam się, jak bardzo dałam się omamić Strachowi, Kłamstwu i Zwątpieniu (duże litery nie bez przyczyny, ale aby to zrozumieć, musicie przeczytać książkę!).
Uwielbiam historie, które pozwalają mi odkryć w sobie coś, czego – wydawałoby się – nie ma. Życzę Wam, żeby Wam również się udało. Arnold Cytrowski na pewno Wam pomoże.