Recenzje

„Coś musi trwać”
Joanna Kruszewska

przez

Pożegnania zazwyczaj są smutne. I nieważne, czy żegnamy się tylko na chwilę, czy też na zawsze, to – jeśli wspólnie spędzony czas należał do tych najprzyjemniejszych – zazwyczaj jest nam żal i towarzyszy nam dyskomfort, który jest efektem świadomości, że może już nigdy nie być tak samo. Czasami takie emocje towarzyszą mi podczas lektury książek, szczególnie serii, których bohaterowie towarzyszyli mi przez pewien czas. Jestem z tych osób, które szybko się przyzwyczajają. Tak właśnie jest z rodziną Bialickich, których perypetie możemy poznawać w trzech częściach: „Nic się nie kończy”, „Wszystko się zaczyna” oraz tej, której recenzję za chwilę popełnię – „Coś musi trwać”. Joanna Kruszewska zawiodła nas nad polskie morze, pokazując, że życie nie kończy się wtedy, kiedy wszystkim się wydaje, tylko wtedy, kiedy sami tracimy na nie ochotę.

W ostatniej części cyklu o rodzinie Bialickich czytelnicy zostają wystawieni na próbę. Autorka sprawdza, ile wyrozumiałości w sobie mamy i literacko manipuluje wydarzeniami tak, aby nie było dla nas oczywiste, po której stronie stanąć. Nie ułatwia nam zadania, prowadząc akcję powieści w taki sposób, aby wątpliwości nie opuszczały nas ani na chwilę. Trzeba przyznać, że „Coś musi trwać” to ta część cyklu, która o dylematach traktuje niemalże na każdej stronie, nie pozwalając czytelnikowi obojętnie przyglądać się temu, co dzieje się w życiu Marty, Julii, ich rodziców oraz babci Haliny. Właściwie to powinnam wymienić tutaj wszystkich bohaterów książki, bo pisarka każdego dała świetny rys charakterologiczny, jednak jest ich tak wielu, że ograniczę się do głównego wątku.

Joanna Kruszewska stworzyła bardzo „ludzką” powieść, ułożoną z codzienności – mojej, Twojej, pani, którą codziennie spotykasz w piekarni i pana, którego mijasz w drodze do pracy. To historia, którą teoretycznie każdy mógłby opowiedzieć. Szkopuł tkwi w tym, że nie każdy potrafiłby tak sprawnie ująć ją w słowa i przekazać w sposób, który nie wywoływałby poczucia, że przecież to „oczywista oczywistość”. Autorka ma w sobie dar snucia opowieści w taki sposób, że chętnie się ją czyta i koniecznie chce się poznać dalsze losy bohaterów. Ciekawe jest to, że pomimo braku wielkich porywów serca, dramatycznych scen, brawurowych pościgów, ta historia naprawdę wciąga. Kruszewska, mimo nadaniu tej powieści raczej spokojnego rytmu, oplata czytelnika swoim urokiem, udowadniając, że nie zawsze trzeba silić się na spektakularne sceny, aby stworzyć dobrą lekturą na spokojny wieczór.

Mimo że to koniec historii Marty i reszty bohaterów, to jednak nie rozstaję się z twórczością Joanny Kruszewskiej. Dziejami rodów Bialickich udowodniła mi, że włada bardzo dobrym piórem, nienachalnym poczuciem humoru i jest świetną obserwatorką codziennego życia, które potrafi pięknie opisywać. W gatunku, do którego należą jej powieści, niczego więcej nie potrzeba, dlatego bardzo mocno polecam jej książki.

Może Ci się również spodobać: