Czasami z różnych przyczyn potrzebujemy zrobić sobie przerwę w czytaniu. Tym ważniejsze jest, jaka lektura pójdzie w ruch po takim odpoczynku – od niej zależy, czy powrót zakwalifikujemy do tych udanych, czy też nie. Po swojej ostatniej czytelniczej niemocy z wielkimi nadziejami wziąłem do ręki „Dzieci krwi i kości” autorstwa Tomi Adeyemi.
Czytając opis, w pierwszej chwili odniosłem wrażenie, że ta książka będzie „jedną z wielu”. Zły król wywraca świat do góry nogami, zabijając w swoim królestwie magów i oszczędzając ich dzieci. Jednocześnie znajduje sposób na odcięcie ich od źródła nadprzyrodzonych mocy. Dodatkowo poniża na tyle, że tworzy z niedoszłych magów klasę społeczną niewiele różniącą się od niewolników. Jedno z tych dzieci jest urodzoną buntowniczką, wybranką bogów, która ma zmienić sytuację w Oriszy. Brzmi jak schemat, którym raczy nas co drugi autor. Jednak opis mówi nam również o tym, że powieść oparta jest na mitologii afrykańskiej, co już nie brzmi sztampowo, a wręcz przeciwnie – wzbudza dodatkową ciekawość. Moje nadzieje były jednak trochę zaburzone przez obawę, że coś zostanie „przedobrzone”. W końcu, gdy nie istnieje przymus zachowania realizmu, autorzy mają do dyspozycji nieograniczone możliwości. Przy takiej swobodzie łatwo o przesadę. Jak się okazało, obawy były niesłuszne.
„Dzieci krwi i kości” to opowieść wręcz kipiąca akcją. Nie ma chwili oddechu, cały czas dzieje się coś na tyle istotnego, że trudno znaleźć moment, w którym można spokojnie odłożyć książkę i iść spać. Chyba każdy uwielbia takie książki.
Autorka zaplanowała, że – przemierzając Oriszę – będziemy obserwować otoczenie z punktu widzenia trójki bohaterów: Zélie, Inana oraz Amari. Zélie to dziewczyna przytłoczona stratą zarówno matki (zamordowanej przez żołnierzy króla podczas czystki magów) , jak i magii, z całego serca pragnąca powrotu czasów świetności magów. Inan to syn króla Oriszy, który bardzo chce zostać godnym następcą swojego ojca, a Amari to córka króla, która ucieka z pałacu, żeby pomóc w przywróceniu magii po tym, jak jej ojciec zamordował służkę będącą jej najlepszą przyjaciółką.
Wydarzenia, których doświadczają młodzi bohaterowie, kształtują ich światopogląd, co zostało świetnie przedstawione przez Adeyemi. Towarzyszymy im w chwilach zwątpienia, które chwieją wszystkim, w co do tej pory wierzyli. Bierzemy udział w przełomowych momentach, które potrafią zmienić w zgliszcza wiarę w cudowne jutro. Bezpośrednio dotykamy również prawdy uniwersalnej, niezależnej od tego, czy jest to nasz codzienny, szary świat, czy fantastyczny zakątek. Ludzie skrzywdzeni, wychowani w strachu o najbliższych, każdy dzień czy chwilę noszą wewnątrz głębokie rany, wymagające długiego leczenia. Nie jest to w żaden sposób determinowane wiekiem. Bardziej tym, jak długo na daną osobę oddziałuje strach i przerażenie, które powodują, że w człowieku w pewnym momencie coś pęka. W efekcie tego typu skaza może prowadzić do załamania, zamknięcia się w sobie, rozbudzenia bohatera lub stworzenia potwora – zależy od człowieka. W tej powieści doświadczamy każdego z tych etapów po trochu, możemy poczuć, jak niewiele trzeba, żeby wielki bohater mógł zostać potworem.
Dla mnie książka okazała się bardzo miłym zaskoczeniem. Mimo, że miałem wobec niej dosyć wysokie wymagania, to jednak lektura zdecydowanie przebiła moje oczekiwania. Zakończenie pozostawia niedosyt i niechęć odstawienia bohaterów na później, w oczekiwaniu na kolejną część, która – mam nadzieję – ukaże się już niebawem, bo nie mogę się jej doczekać.