Recenzje

„Powiększenie”
Andrew Mayne

przez

Jestem z tych „analizujących”. Rzadko biorę coś ot tak „na klatę”. Najczęściej analizuję, przemyśliwuję, oceniam w głowie zachowanie swoje i innych. Zastanawiam się, jak można było rozegrać coś inaczej, lepiej. Bardzo lubię obserwować ludzi, poświęcając dużo uwagi tym, którzy są dla mnie zaskakujący albo nieprzewidywalni. Może dlatego tak bardzo doceniam oryginalne postacie literackie. Wydaje mi się, że moja ciekawość ludzi, którzy różnią się od innych, przekłada się na potrzebę odnajdywania w książkach tej wyjątkowości. Theo Cray, bohater „Powiększenia” Andrew Mayne’a, okazał się idealnym przykładem tego, jak dobra kreacja głównej postaci przekłada się na odbiór książki i rodzącą się we mnie sympatię do faceta, który mógłby równie dobrze okazać się kosmitą, a dla mnie wciąż byłby geniuszem.

„Powiększenie” to druga część przygód Cray’a, co samo w sobie z perspektywy przeczytanej już książki było dla mnie zaskakujące, bo oznaczało, że przepuściłam świetną lekturę. Pewnie to nie pierwszy raz, ale w przypadku tego bohatera żal jest podwójny. Na szczęście da się to nadrobić. Nieco zmęczony popularnością i ciągłym udowadnianiem swoich racji Theo postanawia pomóc zrozpaczonemu ojcu odnaleźć zaginionego syna. Jego zaangażowanie w tę sprawę nie wszystkim jest na rękę, ale niesamowita intuicja podpowiada mu, że to grubsza sprawa. W ten sposób trafia na ślad Zabaweczki.

Przyznam, że fakt opanowania mojego umysłu przez Mayne’a był efektem przypadku, bowiem nie powiązałam go z „Naturalistą”, pierwszą częścią serii. Tym samym nie miałam pełnej świadomości, że zamawiam książkę, która jest niejako kontynuacją, a gdy już zdałam sobie sprawę z pomyłki, podchodziłam do lektury jak pies do jeża. Na szczęście tylko przez kilkanaście stron, bowiem akcja porwała mnie niemal natychmiastowo, a moje obawy związane z brakiem wiedzy na temat przeszłości głównego bohatera zostały bardzo szybko rozwiane. Mogłam żałować, że ich nie znam, jednak nie wpływało to w żaden sposób na odbiór całej historii. Przepadłam. Czytałam bez opamiętania, nie zważając na kipiące ziemniaki, rozlany sok czy górę rzeczy do prasowania. Theo Cray ukradł mi weekend, a ja wcale nie miałam o to do niego żalu. Jego osobowość, odmienność, sposób myślenia dawały mi pożywkę, której coraz częściej brakuje mi w książkach. Ponadprzeciętnie inteligentny, do bólu logiczny stał się dla mnie wyzwaniem. Całość dopełniła naprawdę wartka akcja, która nie pozwalała złapać oddechu. I choć czasami miałam ochotę zarzucić fabule zbyt duże zbiegi okoliczności, to jednak w efekcie porzucałam ten zamysł, bo wszystko naprawdę dobrze się ze sobą sklejało.

Lubię książki, które są czymś więcej niż zwykłą opowieścią. Lubię czuć, że w jej napisanie został włożony wysiłek, że mogę się z niej czegoś nauczyć i że nie można określić jej jako przewidywalną. Uznaję przeczytanie „Naturalisty” za swój obowiązek i – choć nie lubię „cofać się” w lekturach – zrobię to z ogromną przyjemnością. Polecam szczególnie tym, którzy poszukują świeżości w świecie kryminałów, lubią naukowe ciekawostki i doceniają obcowanie z ludźmi mądrzejszymi od siebie.

Może Ci się również spodobać: