A gdyby nagle alkohol zniknął ze sklepowych półek, a przyjacielskie, luźne spotkania przy piwie nagle zamieniły się w poważne mini konferencje przy lemoniadzie? Gdyby rozluźniający kieliszek wina zastąpiła woda niegazowana z dodatkiem cytryny? Czy dałoby się żyć? Owszem. Pytanie, do czego by to doprowadziło ludzi, którzy po prostu lubią się napić (nie mylić z upijaniem). Pozornie podobne pytanie postawiła czytelnikom Ewa Winnicka w swojej nowej książce „Zbuntowany Nowy Jork. Wolność w czasach prohibicji”. Jednak to tylko pozory, bo tych pytań jest znacznie więcej, a ta naprawdę nie o alkohol tutaj chodzi.
Myli się ten, kto sądzi, że autorka poświęciła nieco ponad dwieście stron piciu alkoholu, zabawie i „bywaniu”. Wspomniany reportaż to coś więcej, a kwestia prohibicji stała się niejako pretekstem do opowiedzenia o historii Nowego Jorku, poczynając od charakterystycznej architektury czy literatury po losy imigrantów, dla których Nowy Jork był ziemią obiecaną. Ta książka to historia rewolucji obyczajowej – oczywiście w pigułce. Wprowadzony w 1919 roku zakaz produkcji i dystrybucji alkoholu miał otrzeźwić „rozpitą” Amerykę. Tymczasem nowojorczycy pokazali, że to co zakazane, jest najbardziej pożądane, a pomysł, że prohibicja ma rację bytu, jest mrzonką i tylko zapisem na papierze. Wiadomo, zakazany owoc smakuje najlepiej.
„Zbuntowany Nowy Jork. Wolność w czasach prohibicji” to niezwykle uniwersalny reportaż. Jego przesłanie, a właściwie obraz w nim przedstawiony, jest kwintesencją otaczającej nas rzeczywistości. W postępowaniu na przekór i odnajdywaniu w tym pewnego rodzaju satysfakcji można wyczuć analogię do współczesnego świata, a nawet zawęzić perspektywę do naszego kraju. Po lekturze tej książki pojawiła się w mojej głowie myśl, że to, czy prawo rzeczywiście zacznie obowiązywać, w wielu przypadkach zależy od obywateli, a niekoniecznie od cichaczem przegłosowywanych ustaw. Wydawanie kolejnych zakazów musi być porządnie uargumentowane, a do tego potrzebna jest władza, która potrafi to zrobić. Taka, która robi to nie dla siebie, ale dla ludzi. Wtedy ma to sens. Cały czas po głowie krąży mi zakaz palenia marihuany, który – często poddawany wątpliwość zarówno z przyczyn zdrowotnych, jak i zwyczajnie rozrywkowych – stał się problemem społecznym, którego tak naprawdę nie rozwiązano. A aborcja? Czy zakaz rzeczywiście sprawił, że kobiety nie usuwają ciąży? Wydaje mi się, że tego typu zakazy dają jeszcze większy mandat istnieniu podziemia. I tylko tak retorycznie zapytam: czy ci, którzy ustanawiają prawo, rzeczywiście zawsze się go trzymają?
Polecam Waszej uwadze „Zbuntowany Nowy Jork…”. Czyta się go jak gawędę o magicznym miejscu, jak mit o królestwie, które kiedyś istniało, a teraz jest analogią. Winnicka ma dar, który nie jest dany każdemu reportażyście – jej książki czyta się jak beletrystykę z najwyższej półki, z pełną świadomością prawdziwości bijącej z każdej kolejnej strony. Chyba nie trzeba dodawać nic więcej.