Poznając różne historie z czasów wojen, zastanawiam się, ile ówczesnej ludzkiej odwagi pozostało w genach następnych pokoleń. Właściwie to nie tylko o odwagę chodzi, ale również o pewną charakterystyczną dla starszych ludzi, którzy doświadczyli wojennej traumy, szlachetność. Mam wrażenie, jakby oni byli nie z tego świata. Nie w tym rzecz, że wątpię w otaczający mnie świat, choć rzeczywiście, coraz trudniej przychodzi mi wiara w bezinteresowność i lojalność. Jednak zastanawiam się, jak wielu ludzi postąpiłoby dzisiaj tak, jak postąpiła Franka Gerber, bohaterka książki „Biała róża, czarny las” Eoina Dempseya.
1943 rok – już ta informacja wzbudziła we mnie gęsią skórkę, gdy poznawałam streszczenie fabuły. Samotna kobieta odnajduje leżącego w śniegu nieprzytomnego mężczyznę w mundurze Luftwaffe. Postanawia mu pomóc. I nie byłoby to niczym zaskakującym, gdyby nie kilka faktów: owa kobieta jest niemiecką dysydentką, ów mężczyzna wydaje się być kimś innym niż wskazuje jego mundur, a w tle całej historii dzieją się straszne rzeczy, których autorem jest Hitler, a właściwie działające w jego imieniu gestapo.
Dempsey stworzył powieść, która pod historyczną powłoką skrywa ogromne pokłady braku zrozumienia dla tego, co dzieje się wokół, samotności i pretensji. Obie warstwy – faktograficzna oraz psychologiczna – świetnie się ze sobą przeplatają, powodując, że „Białą różę, czarny las” czyta się wręcz zachłannie. Nie przeszkadza nawet to, że czytelników, którzy uwielbiają tego typu powieści i orientują się w historii, nie uwiedzie tutaj zgromadzony materiał faktograficzny. Z pewnością jednak zachwyci ich fabuła i pomysł pokazania czegoś, o czym często zapominamy: że nie każdy Niemiec jest/był zły. Autor zdaje się mówić nam „Hej, to wcale nie jest tak, że wszyscy przyklaskiwali temu, co działo się na świecie w tamtych czasach!”. Dempsey przypomina, że Niemcy również tracili swoich bliskich w imię czegoś, czego sami nie rozumieli i przeciwko czemu się buntowali. I choć momentami Franka Gerber wydawała mi się nieco lekkomyślna, to nie zmienia to faktu, że jej życie stanowi świetny przykład sytuacji, w jakiej hitlerowska władza postawiła obywateli niemieckich. Jedyne, czego zabrakło mi w tej książce, to ładunek emocjonalny w dialogach między głównymi bohaterami. Jesteśmy świadkami ich rozmów i zwierzeń, ale brakuje w tym wszystkim tego „czegoś”, co powinno poszarpać nieco naszymi sercami. Dla mnie autor większą uwagę poświęcił opowiedzeniu historii niż relacjom międzyludzkim, co spowodowało, że we wspomnianym przeze mnie zakresie czułam lekki niedosyt. Jednak to nie zepsuło mojego odbioru powieści.
Polecam Wam „Białą róże, czarny las” z kilku powodów. Przede wszystkim jest to bardzo ciekawy obraz stosunków między gestapo a obywatelami. Ponadto ta powieść została dobrze skonstruowana i porządnie napisana, co wcale nie jest aż takie oczywiste. Poszukiwacze historycznych motywów znajdą dla siebie wiele wątków – począwszy od samej wojny, przez działalność opozycyjną wewnątrz Niemiec, po akcenty szpiegowskie. Zwolennicy romansu znajdą tutaj nienachalne, rodzące się powoli uczucie oparte na zaufaniu i wzajemnej wdzięczności (za to, że ktoś po prostu jest, a nie tylko za to, że ktoś coś zrobił). Poza tym wszystkim ta powieść przypominała mi cykl “Wendyjska winnica” Zofii Mąkosy, który uwielbiam. I wreszcie zakończenie – zaskakujące, wzruszające i pozostawiające lekkie niedopowiedzenie. Tak jak lubię.