Pewne oczywistości trudno jest rozłożyć na części pierwsze, analizować przez kilkaset stron i opisywać tak, żeby chociaż wydawało się, że jest to interesujące. Stworzenie powieści, której przedmiotem jest pojęcie kojarzące się każdemu, zdefiniowane, będące w powszechnym użyciu, może udać się niewielu. Osobiście znam jedną pisarkę, która – gdyby się uparła – napisałaby trzystustronicową powieść o życiu komara i uwierzcie, zrobiłaby to w taki sposób, że czytelnikom pospadałyby buty. To kobieta, która o wszystkim potrafi opowiedzieć z humorem, dystansem i bez przysłowiowego kija w… wzdłuż kręgosłupa. Jednak, kiedy trzeba, potrafi być bardzo poważna i tworzyć okrutnie wzruszające historie. Taka jest Natasza Socha.
Swoją najnowszą książkę, „(Nie)piękność”, postanowiła poświęcić… no właśnie, w tym tkwi szkopuł. Koncepcja przeciwstawienia sobie powszechnie hołubionej wizualnej atrakcyjności oraz pozbawionej prawa obrony brzydoty stała się punktem wyjścia do rozważań na temat tego, która opcja jest lepsza. Socha zdaje się pytać czytelnika o to, kim wolałby być, pokazując, że to, co widoczne na pierwszy rzut oka, nie jest wcale tak oczywiste, jak mogłoby się wydawać. Obiektywnie rzecz biorąc, to wcale nie jest proste pytanie. Odwieczne „wolisz być ładna czy mądra?” powoduje we mnie bunt, bo dlaczego komuś się wydaje, że te przymiotniki wykluczają się? Zdaję sobie sprawę, że mojemu podejściu nie sprzyja obserwacja celebryckiego świata rzeczywiście coraz częściej prezentującego rzeczywistość, w której trzeba wybrać, bo połączenie ładnego z mądrym w tym zakresie nadzwyczaj rzadko występuje. Niemniej ja się buntuję. Piękno nie jest uniwersalne, podobnie jak brzydota.
To wszystko stara się nam przekazać Socha w „(Nie)piękności”. Czterdziestopięcioletnia Paulina jest idealna. Niespełna trzydziestoletnia Nasturcja czuje się paskudą. Paulina jakieś dwieście pięćdziesiąt dni w roku spędza przed lustrem. Pozostałych sto piętnaście – u kosmetyczki. Pęd do bycia nieskazitelną przerywa randkami, z których najczęściej nic nie wychodzi, bo… piękno nie gwarantuje chemii. Tymczasem Nasturcja… no cóż. Lustro, kosmetyczka i randki są jej obce. Gdy drogi kobiet krzyżują się ze sobą, zaczyna się prawdziwa zabawa w odnajdywanie piękna w brzydocie i na odwrót. Czy to możliwe?
Biorąc pod uwagę tematykę poprzedniej książki Sochy, „(Nie)miłość”, mam nieodparte wrażenie, że postanowiła ona stworzyć cykl dla kobiet będących w specyficznym momencie swojego życia. Jej powieści są uniwersalne i dedykowane zarówno trzydziestolatce, jak i pięćdziesięciolatce – i gwarantuję, że każda odnajdzie coś dla siebie. A jednak odbieram je jako swoiste „rozprawianie się ze sobą”, walkę o to, że nie musi być tak, jak mówią inni. Wydaje mi się, że to podejście przekłada się na fakt, że książkę czyta się wyśmienicie. Emocje są prawdziwe, bliskie i przemyślane. Uwielbiam, gdy pisarze podważają ogólnie przyjęte normy – szczególnie ci, którzy mają coś do powiedzenia i potrafią zrobić to dobrze. Socha zdecydowanie należy do tego grona. To najlepsza rekomendacja.