We własnej ocenie nie mam wygórowanych wymagań co do lektury. Musi to być fantastyka z wartką akcją i ciekawym pomysłem. Na ogół tyle mi wystarcza. Ale czasem uwiera mnie jakaś bzdura, na którą nikt inny nie zwróciłby uwagi, co powoduje, że rozstaję się z cyklem w połowie i nie chcę już do niego wracać. Zdarzało mi się czytać serie, które pochłaniały mnie całkowicie do momentu dotarcia do kompletnie nieudanego tomu, nad którym nie potrafiłem przeskoczyć. Po czymś takim w głowie pozostaje tylko rozczarowanie. Jako że „Oko Pustyni” – trzeci tom „Tajemnicy Askiru” – było książką bardzo przeze mnie wyczekiwaną, bałem się, że przez zniecierpliwienie moje wymagania wzrosną na tyle, że nic nie będzie w stanie ich spełnić i lektura skończy się rozczarowaniem i pożegnaniem z serią.
To, za co chwaliłem autora w recenzji poprzedniego tomu, czyli nieustająca akcja bez chwili na odłożenie książki czy choćby oddech, zostało podtrzymane. Od pierwszych stron wpadamy w pogoń za wydarzeniami. Chwilami można odczuć, że jest to zwykły bieg, a nie pęd na łeb, na szyję, jednak trudno jest uchwycić moment pozwalający na chwilę odpoczynku. Co prawda przyszedł w powieści czas na więcej polityki, szukania sojuszników i udowadniania przez bohaterów swoich racji światu, a nie na zabijanie potworów, nekromantów czy uwalnianie świata od bandytów, jednak potyczki słowne są tutaj zarysowane równie ciekawie, co walki ze smokami.
W tym tomie na pierwszy plan zdecydowanie wysuwa się Havald. Nie jest to nic nienaturalnego, w końcu jest głównym bohaterem powieści i jest na tyle złożoną postacią, że nie można się nim znudzić. Szkopuł tkwi raczej w tym, że poprzedni tom pozostawił tęsknotę za resztą, równie świetnie wykreowanych postaci. Havald, chcąc czy nie, staje się dowódcą, zyskuje szacunek i posłuch drużyny, co powoduje, że drużyna jest zawsze gdzieś obok, a jej członkowie rzadko dochodzą do głosu. Szkoda, bo „wychylenia” Zokory czy bezpośredniość Janosa do tej pory zdecydowanie urozmaicały serię. Dlatego nadal czuję tęsknotę za pozostałymi bohaterami i mam nadzieję, że zostanie ona ukojona w następnym tomie.
Główny wątek powieści – wojna polityczna o władzę w Besarajnie – jest nakreślony w taki sposób, że mimo iż dość szybko można domyślić się zakończenia walk, to sama droga do tego zakończenia już wcale taka oczywista nie jest i te małe zaskoczenia powodują, że rodzi się w czytelniku sprzeciw wobec konieczności (choćby z powodu wczesnej pobudki) odłożenia książki chociaż na chwilę.
„Tajemnica Askiru” to wciąż jedna z serii, które w moim czytelniczym rankingu zajmują wysokie pozycje. Jednak uważam, że autor igra z czytelnikiem, serwując takie, a nie inne zakończenie „Oka Pustyni”. Historia urywa się w momencie, który wywołuje imperatyw kupna kolejnego tomu, a to największa bolączka, bowiem trzeba nam jeszcze na niego poczekać. I na dziś to jest jedyna prawdziwa wada „Tajemnicy Askiru”.
Jedno z przemyśleń Havalda w „Oku Pustyni” brzmi: „Przysiągłem sobie, że kiedy to wszystko minie, poszukam jakiegoś spokojnego miejsca i zajmę się uprawą jabłoni. Jabłka były dobre”. Chciałbym jak najszybciej przekonać się, czy uda mu się doczekać pierwszych jabłek ze swojego sadu.
Kuba