W czasach, w których chęć rozwoju i zysku dawno wypleniły z nas troskę o los planety, można zastanawiać się, co zrobiłaby ludzkość, gdyby stanęła nad nią potężna siła starająca się ukrócić zgubną dla natury ekspansję przemysłową. „Morderstwo wron”, druga część serii „Inni” Anne Bishop, według mnie pokazuje najbardziej prawdopodobną ścieżkę, którą podążyłaby ludzkość w takim przypadku.
Tera indigena to stworzenia potrafiące przybrać ludzką lub zwierzęcą formę, rasa pierwotnie zamieszkująca Namid. Nazywani Innymi wykorzystują ludzi, którzy dostarczają im interesujących rozwiązań technologicznych, jednocześnie starając się trzymać ich populację w ryzach oraz nie dopuścić do tego, by człowiek zalał sobą i swoimi wynalazkami cały świat. Niestety jak przystało na nasz rodzaj – jesteśmy zbyt dumni, żeby podlegać jakimkolwiek ograniczeniom. Mimo że jest to powieść fantastyczna, w tym kontekście ociera się o sto procent realizmu. Jeżeli cokolwiek nas ogranicza, momentalnie staje się wrogiem i za wszelką cenę dążymy do jego eliminacji – niezależnie od kosztów. W końcu cel uświęca środki. Nas nikt nie ma prawa ograniczać, za to my mamy prawo mordować w imię najwyższego prawa do niezależności. To tak bardzo ludzkie!
„Morderstwo wron” opowiada o dalszych losach mieszkańców Lakeside – Dziedzińca, na którym Inni, cassandra sangue i ludzie współpracują najlepiej na całym świecie. Mimo delikatnego światełka w tunelu, coraz większa grupa ludzi ma dosyć tolerowania ograniczeń i honorowania umów zawartych z Innymi. Ruch Ludzie Przede i Nade Wszystko zyskuje coraz większe poparcie, na czarny rynek trafia narkotyk, który powoduje u Innych całkowite zobojętnienie na otoczenie, przez co mogą stać się łatwym celem dla ludzi. Ów narkotyk działa również na tych drugich, dodając im brawury. Tajemnicza substancja produkowana jest z krwi wieszczek, o czym przekonują się wszyscy w Lakeside, gdy – chcąc wylizać ranę Meg – Simon Wilcza Straż zapada w odrętwienie na kilkanaście godzin. Dzięki temu Inni zyskują nowe światło na zbrodnie przeciwko swojemu gatunkowi, jednocześnie próbując zrobić, co się da, żeby nie wywołać wojny, której efektem byłaby tylko rzeź. Co ciekawe, przed pojawieniem się Meg w Lakeside nikt nawet nie zastanawiałby się nad takim rozwiązaniem. Ludzie zostaliby po prostu unicestwieni.
Fabuła nie omija rodzącego się między Simonem a Meg uczucia. Niestety żadne z wymienionych nie jest na tyle mądre, żeby pomyśleć o swoich relacjach w taki sposób, co jest na tyle irytujące, że za każdym razem miałem ochotę przekartkować kilka stron. Powstrzymałem się, ale to według mnie najgorsza i zupełnie niepotrzebna część tej książki. Na szczęście ten wątek nie został przez Bishop szczególnie rozwinięty, więc nie wpływa na ogólny odbiór powieści.
Seria trzyma wysoki poziom. Meg wciąż uczy się świata zewnętrznego, ale zaczyna sobie w nim radzić. Jej najbliżsi zaakceptowali to, kim jest, uczą się z tym żyć i wykorzystywać jej zdolności. W tej części głównymi bohaterami są polityka i relacje między poszczególnymi grupami. Jeżeli ktoś uzna to za nudne – nic bardziej mylnego. Dzieje się tu tyle, że zdecydowanie warto wziąć w tym udział. A końcówka zapowiada, że będzie działo się jeszcze o wiele, wiele więcej.
Kuba