„Powroty”, czwarta część cyklu „Owoc granatu” Marii Paszyńskiej, to ten rodzaj książki, której recenzję przychodzi mi pisać z trudem. Nie dlatego, ze nie wiem, co napisać. Szkopuł tkwi w tym, że nie wiem, jakimi słowami oddać niezwykłe piękno historii sióstr Łukowskich oraz opisać swój zachwyt nad lekturą. Trudno jest z jeszcze jednego powodu. Nie wiem, czy potrafię pisać tylko o ostatniej części serii, bez jednoznacznej, wysokiej oceny całości. Wierzę, że większości z moich czytelników nie muszę przekonywać do tego, by sięgnęli po tę powieść, a jednak czuję w sobie imperatyw, by tym krótkim tekstem poruszyć serca wszystkich tak, jak mnie poruszyła autorka. Marzenie! Przecież nie potrafię tak pisać! Nie potrafię nadać swoim tekstom klamry, która cudownie łączy całość. Nawet nie potrafię stworzyć sensownego wstępu – szczególnie, gdy w głowie mam mnóstwo słów, które za nic w świecie nie chcą ułożyć się w zdania. Ogarnia mnie swoiste podniecenie wyzwaniem, które stawiam przed sobą. A Paszyńska? Ona w delikatny, ale nie „fastrygowy” sposób, kończy snutą przez okrągły rok opowieść. Zostając w terminologii krawieckiej, powiedziałabym, że haftuje ciąg dalszy obrazu, który mam przed oczami od momentu, gdy przeczytałam pierwszą część serii.
Można było przewidzieć, że życie Elżbiety i Stefanii zatoczy koło i kobiety wrócą do ojczyzny. Można było podejrzewać milion rzeczy, domyślać się wielu kwestii. Jednak nie uwierzę nikomu, kto powie, że był w stanie przewidzieć to wszystko, co stało się w „Powrotach”. Paszyńska kunsztownie, z szacunkiem zarówno do swoich bohaterek, jak i do czytelnika, wyhaftowała niesamowite, godne zakończenie. To zdecydowanie najpiękniejsza część cyklu. W moim odczuciu ta powieść nadawałaby się na serial, który z pewnością zgromadziłby przed telewizorami miliony widzów. „Owoc granatu” ma w sobie wszystko, by zawładnąć czytelnikiem, widzem i słuchaczem.
Cała seria jest szczególna z wielu względów, ale jeden wydaje się nadzwyczaj istotny z punktu widzenia czytelnika – jest mocno angażująca. Podróż z sielankowych Kresów, przez mroźną Syberię oraz orientalny Iran, do peerelowskiej Polski staje się naszą podróżą. Odczuwamy zmiany klimatu (nie tylko tego pogodowego, ale przede wszystkim wewnętrznego), brodzimy po pachy w życiu Halszki i Stefanii, tłumaczymy ich postępowanie, sympatyzując to z jedną, to z drugą. Współczujemy, oskarżamy, żałujemy. Wierzę, że niektórzy mogą nawet pokusić się o rachunek sumienia, spojrzenie na swoje życie przez pryzmat więzi, która istniała między bliźniaczkami, panujących między nimi nieporozumień i odmiennego podejścia do wielu spraw.
Maria Paszyńska hafciarką? Tak! Słowem haftuje najpiękniejsze pejzaże i portrety, wplatając w obrazy nie tylko emocje, ale również mądrość. „Owoc granatu” to wodospad emocji, jednak ja doceniam jeszcze pióro pisarki, które nie stanowi zwykłego przekaźnika. W jej przypadku mamy do czynienia z prawdziwym rzemiosłem, łączącym przystępny, piękny język z niesamowitą wiedzą, którą posiada i którą dzieli się z czytelnikami. Przyjmijcie wcześniejsze zdanie nie tylko jako część recenzji wspomnianej serii – w przypadku tej autorki dotyczy to każdej książki sygnowanej jej nazwiskiem.