Plany. Każdy z nas je ma. Na jutro, przyszłe wakacje, następnych pięć lat. Już kiedy budzę się rano, wiem, co będę robić wieczorem. Nie spodziewam się, że za chwilę wybuchnie wojna i niejako skończy się mój świat, rzeźbiony przeze mnie skrupulatnie przez trzydzieści pięć lat. Wielu spośród bohaterów książki Marcina Wilka „Pokój z widokiem. Lato 1939” ma znacznie mniej lat. Bawią się, odpoczywają, poddają wakacyjnemu klimatowi. Wszystko temu sprzyja. Wilk pisze swoją książkę, w oparciu o dostępne materiały – pamiętniki, wspomnienia. To one wypełniają karty tego zaskakującego reportażu, przenosząc nas osiemdziesiąt lat wstecz i lokując w samym centrum upalnego lata, tuż przed wybuchem II wojny światowej.
Co uderza outsidera, to przede wszystkim słoneczna beztroska letników. Działa po prostu kojąco na nerwy. Nikt tu nie ględzi o wojnie, nie dba o jutro. Jakoby utknął w zawrotnym swym rozpędzie nerwowy pośpiech teraźniejszości.
„Pokój z widokiem. Lato 1939” to dla mnie reportaż dość niezwykły. Chyba pierwszy raz zamiast słów znaczenie miały obrazy, które przewijały się w mojej głowie wraz z każdym kolejnym rozdziałem. Niezwykle wyraźne historie przeistaczały się w lekko zamglone zdjęcia, momenty uchwycone przez nieprzypadkowego fotografa. Czułam się trochę jak wtedy, gdy zapominam okularów i niby wszystko widzę, ale jednak – jako posiadaczka astygmatyzmu – muszę mrużyć oczy, by dostrzec to, co ważne. Bo tu niczego nie podaje się na tacy.
Marcin Wilk bardzo skrupulatnie charakteryzuje społeczeństwo u progu II wojny światowej, przedstawiając czytelnikowi miejski świat i wiejską rzeczywistość. Z dużą dokładnością pokazuje intensywną pracę na polach i miejską „reisefieber”, wplatając w snutą opowieść postaci takie jak Jan Kiepura, Eugeniusz Kwiatkowski czy Witkacy. Jednak ta książka szczególnie wyróżnia się tym, że jej główną bohaterką jest codzienność zwykłych ludzi. Myślę, że to największa siła tego reportażu.
Czytając „Pokój z widokiem. Lato 1939”, czułam się trochę, jakbym była w pędzącym pociągu, który… w pewnym momencie się wykoleił, a następnie – siłą autora – został z powrotem wstawiony na tory. Mówiąc wprost: początek książki porwał mnie i zaczarował, ale mniej więcej od połowy zaczęłam odpływać. Trudno było mi się skupić, kolejne historie stawały się dla mnie coraz bardziej chaotyczne, Jednak Wilk naprowadził mnie na odpowiednie tory i na nowo rozpędził pociąg, który – hamując od czasu do czasu – z impetem wpadł na stację dokładnie 1 września 1939 roku. Wraz z rozwijaną na nowo prędkością, czuć było w kolejnych rozdziałach napięcie i coraz większą świadomość tego, co może przynieść najbliższy dzień. Podsumowując, to była całkiem emocjonująca podróż.