Każdy ma czasami dni, w których trudno mu utrzymać nerwy na wodzy. Takie, w których denerwuje go absolutnie wszystko – od deszczu po słońce, od sąsiadek po sąsiadów, od zimnej wody po ciepłą. Po prostu nie ma nic, co sprawiałoby przyjemność i pozwalało choć na chwile wrzucić najniższy bieg i wyluzować. Czasami. Choć, gdybyście zapytali mojego męża, jak to jest u nas, to pewnie (gdybym nie słyszała) powiedziałby, że „czasem” bywa bardzo subiektywnym określeniem. No i w sumie nie mogłabym mieć do niego pretensji, bo rzeczywiście stan permanentnego wnerwienia na wszystko trwa u mnie czasami dłużej niż jeden dzień. Ale jeśli przychodzi Wam teraz do głowy popularne i zupełnie idiotyczne stwierdzenie „to takie kobiece”, to spieszę donieść, że powinniście przeczytać „Przegwizdane” Aurélie Valognes. Ta powieść to klasyczny przykład tego, że takie stany obejmują każdego – bez względu na płeć i wiek. I czasem trwa to nawet dłużej niż dwa dni.
Głównym bohaterem wspomnianej książki jest Ferdinand Brun, który pozytywnym uczuciem obdarza wyłącznie swoją suczkę Daisy. Konieczność obcowania z jakimkolwiek człowiekiem to dla niego skaranie boskie. Swoim dojrzałym (bo osiemdziesięciotrzyletnim) zgorzknieniem raczy wszystkich sąsiadów, nie zostawiając im pola do tego, by mogli wkupić się w jego łaski. Inna rzecz, że nie każdemu na tym zależy. Zmierzły do granic możliwości buduje wokół siebie mur, świadomie i z najwyższą ochotą wyrabiając zaprawę, która trzyma wszystkie składające się na niego mur. A przynajmniej tak się wydaje, bo w pewnym momencie okazuje się, że istnieją na świecie ludzie, którzy są w stanie jednak coś zmienić w jego życiu. I choć z opisu można by domyślać się wielkiego, choć nieco przestarzałego z racji wieku bohaterów, romansu na modłę Titanica, to możecie mi wierzyć, że ta historia nie ma z tego typu romansem nic wspólnego.
„Przegwizdane” to urocza, ciepła powieść, która – choć na pierwszy rzut oka pełna zgryzoty – tak naprawę niesie mnóstwo pozytywnych emocji. Przerysowane postaci, lekki ton i wartka akcja sprawiają, że tę niezbyt obszerną książkę czyta się jednym tchem. To taka słodko-gorzka historia o tym, jak bardzo do życia potrzebni nam są inni i jak głupim sposobem na przetrwanie jest odcięcie się od świata. Ta powieść pokazuje nam, jak ogromne znaczenie ma przyjaźń, która nie liczy lat. Zdaje się, jakby ta historia została stworzona ku pokrzepieniu serc. I dobrze, wszak takie powieści są potrzebne i niejednokrotnie ich lektura stanowi dużą przyjemność. Na pewno tak właśnie jest w przypadku „Przegwizdanego”.