Piękne zielone połacie łąki, na których pasą się owce, cisza przerywana delikatnymi podmuchami wiatru, sielska atmosfera i radość z bycia w miejscu, które odpręża i powoduje, że człowiek jest tak lekki, że niemal unosi się nad ziemią. Idealny urlop? Zapomnijcie. Prędzej błotniste drogi zawalone turystami, deszcz i zwiedzanie z perspektywy rozpadającego się autobusu – taki urlop zaproponowała nam Aleksandra Rumin w swojej najnowszej komedii kryminalnej „Zbrodnia po irlandzku”.
Nie mogłam sobie wybrać lepszego momentu na przeczytanie tej książki. Właśnie wróciłam z wojaży organizowanych przez biuro podróży. Wzięłam do ręki wspomnianą książkę i… dziękowałam opatrzności, że nie zrobiłam tego wcześniej. Obawiam się, że – w obawie przed jakimś Tomaszem albo innym Alanem – w ostatnim momencie odwołałabym swój wyjazd. Absurd, totalny chaos i fantastycznie skonstruowane postacie wybijają się na pierwszy plan tej pełnej zwrotów akcji lektury, pobudzając wyobraźnię czytelnika i wywołując uśmiech. Może nie salwy śmiechu, choć parę razy nawet nim parsknęłam, ale na pewno pełne zadowolenie z tego, że… jest się czytelnikiem, a nie uczestnikiem podróży organizowanej przez biuro „Hej Wakacje”.
Kiedy kilkoro ludzi wygrywa konkurs, w którym główną nagrodą jest tak zwana objazdówka po Irlandii, wydaje się, że chwycili Pana Boga za nogi. Nie wiedzą, kim jest ich przewodnik i kierowca. Ba! Nie wiedzą nawet, kim są inni podróżujący. Przynajmniej teoretycznie. Gdy grupa zaczyna się kurczyć wskutek coraz dziwniejszych, uznanych za przypadkowe zgonów, sytuacja nabiera jeszcze dramatyczniejszego wydźwięku. Nad wszystkim „panuje” Tomasz. A musicie wiedzieć, że nikt tak jak on nie radzi sobie z kryzysowymi sytuacjami.
Nie wiem, skąd Rumin czerpie inspirację do swoich książek, ale dochodzę do wniosku, że musi mieć niezwykle ciekawe doświadczenia. Jej kryminały (pisane z mocnym przymrużeniem oka) nie bazują tylko na wyobraźni – opisywane wydarzenia, choć absurdalne, naprawdę mogłyby się wydarzyć. Serio, ja głęboko w to wierzę. Oczywiście nie w takim natężeniu, w jakim mają miejsce w książce. Jednak właśnie to nagromadzenie absurdów, wzbogacone bardzo barwnymi postaciami, powoduje, że ta historia jest tak wciągająca. Każdy kolejny rozdział kończymy z jednym pytaniem w głowie „co jeszcze może się tam wydarzyć?”.
Budujące jest to, że o ile debiut autorki („Zbrodnia i Karaś”) był przyjemny i ciekawy, o tyle „Zbrodnia po irlandzku” okazała się jeszcze lepsza. To świetna lektura dla tych, którzy chcą się chwilę odprężyć, odpocząć od wszechobecnych kryminałów, morderstw i zaginięć, przenieść się na irlandzką ziemię i… zmoknąć. Przyznam, że ja chętnie bym zaryzykowała, gdyby towarzyszyła mi Aleksandra Rumin. Myślę, że wspólnie ubawiłybyśmy się przednio. A byłoby jeszcze ciekawiej, gdyby towarzyszyła nam Baronowa Raszpla – moja ulubienica.