Jeden człowiek, wiele twarzy. Zdarza się, jednak rzadko w przypadku pisarzy. Liczba przeczytanych przeze mnie książek wystarczy za dowód na to, że coś o tym wiem. Nie pytajcie, nie podam jej. Dość powiedzieć, że sporo. Dlatego absolutna zmiana oblicza w ramach jednego gatunku to dla mnie ewenement. Nie mam na myśli porównań debiutu z kolejnymi książkami tego samego autora. Chodzi mi o sposób pisania, w pewnym sensie jakość, pomysł na budowanie fabuły, tworzenie treści. Maurizio de Giovanni. Moje tegoroczne odkrycie. Zaczęło się od cyklu z komisarzem Riccardim, w którym się zakochałam (w cyklu, nie komisarzu). Choćby z tego powodu nie mogłam pominąć jego najnowszej książki „Bękarty z Pizzofalcone”. I choć to druga część nowego cyklu z inspektorem Lojacono (a pierwszej nie znam), to weszłam w nią jak nóż w masło w letni dzień.
Pizzofalcone to podupadła dzielnica Neapolu, która raczej odstrasza niż przyciąga. Inspektor Lojacono nie ma większego wyboru i musi odnaleźć się w nowym miejscu jako jeden z nowej ekipy policjantów oddelegowanych do tamtejszego komisariatu. Każdy z nich ma coś na sumieniu i żaden nie znalazł się tam bez powodu. A uwierzcie, w jednym miejscu spotyka się cała „plejada gwiazd”. Muszą udowodnić, że są warci czegoś więcej niż zsyłka, dlatego (gdy ginie żona znanego notariusza) wszystkie ręce wędrują na pokład i zaczyna się dochodzenie.
Jestem przekonana, że każdy, kto dotychczas czytał jedynie cykl z komisarzem Riccardim, podczas lektury „Bękartów z Pizzofalcone” co najmniej kilka razy upewni się, kto jest autorem. Uwierzcie, zrobiłam to naście razy. I – żeby uprzedzić wątpliwości – to żaden zarzut! To tylko niewiarygodna przemiana. Przygody inspektora Lojacono nie mają w sobie nic z poprzednich książek pisarza. Brakuje w nich tego wyjątkowego języka, tych niesamowitych charakterystyk postaci, tego niespiesznego rytmu. Jednak to wcale nie wpływa na fakt, że to kolejny świetny kryminał w wykonaniu włoskiego „kryminalisty”. „Bękarty…” są bardziej współczesne – zarówno pod względem czasu akcji, jak i języka. Szybki i konkretny – taki jest de Giovanni w nowym cyklu.
Niezależnie jednak od różnic miedzy dwoma seriami należy przyklasnąć de Giovanniemu, że jego twórczość nie straciła swojego uroku. Swoją najnowszą książką udowodnił, że potrafi budować napięcie, a jego bohaterowie zawsze niosą ze sobą mnóstwo pozytywnych emocji – nawet, jeśli wcale nie tryskają energią, nie są szalonymi optymistami, a raczej introwertykami. Brawa należą się również za dobrą śledczą zabawę. Fabuła została poukładana w taki sposób, że wciąga czytelnika jak przystało na rasowy kryminał. Maurizio de Giovanni to autor o wielu twarzach. Każda z nich jest ciekawa.